Białka Lelowska. Lelów -Biała Wielka

Jeżeli nie dysponujesz większą ilością czasu i chcesz zanurzyć się w dzikiej przyrodzie, polecam Ci spływ od Lelowa do zabytkowego młyna w Białej Wielkiej. To niespełna 5km na rzece i 4km trekkingu powrotnego.

Rzeka ma krystalicznie czystą wodę i bardzo bogatą roślinność zarówno przy rzece jak i pod wodą. Początek szlaku, który znajduje się przy moście w Lelowie wydaje się nieużywany, chociaż mamy tam tablice informacyjne i mapę. Kilka zwałek i płycizn czeka na nas na początku spływu, jednak dla packrafta nie stanowią one większego problemu.

Kiedy spojrzymy na mapę, aż trudno uwierzyć, że w okolicy są zabudowania i wioski, których z poziomu rzeki praktycznie nie widzimy.

Na rzece spotkałem zaledwie kilka śmieci, które mogłem zabrać ze sobą. Na Białkę Lelowską z pewnością jeszcze wrócę, aby kontynuować spływ bardziej zwałkowym fragmentem. W takim otoczeniu (czysta woda i okolice rzeki plus piękna przyroda) to sama przyjemność – polecam!

Pilica i Krztynia – Jest Radość!

Przygodę na Krztyni i Pilicy rozpocząłem od trekkingu z Przyłęku z pola biwakowego „Jest Radość”. Miejsce przyjazne dla kajakarzy i packraftowców na ogromnym zielonym terenie z balią i sauną opalaną drewnem. Na polu biwakowym znajduje się również mała piaszczysta plaża, hamaki i zadaszona wiata z paleniskiem.

Po 8km leśnego trekkingu doszedłem do Tęgobórza, mijając po drodze rezerwaty „Jeziorka” i „Kaczeniec”. W Tęgobórzu znajduje się wygodne wejście do rzeki, gdzie rozpocząłem spływ urokliwą i kameralną, ale za to całkiem wartką Krztynią.

Po około 2km Krztynia zasila Pilicę, chociaż odnosimy wrażenie jakby to Pilica była dopływem Krztyni. Od tego miejsca woda staje się znacznie głębsza i towarzyszy temu szybki nurt. Zarówno Krztynia jak i Pilica na tym odcinku płyną w swoim naturalnym korycie, przez co mamy tutaj niezliczoną ilość ostrych meandrów. Wysokie, piaszczyste brzegi Pilicy są idealnym siedliskiem dla zimorodków – na swoim spływie spotkałem kilka sztuk.

Mocno przestraszył i ochlapał mnie bóbr, który wskoczył do wody dosłownie metr od mojego packrafta. Przestraszone bobry starają się wywołać jak największy plusk, aby przestrzec inne osobniki przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Po całym dniu w samotności i ciszy taki plusk może zatrzymać również akcję serca ;).

Jedyną przenoskę jaką mamy na trasie występuje przed młynem blisko Przyłęku. Jest ona dobrze oznaczona i ma również pływający pomost. Szczególną ostrożność należy jednak zachować przy wsiadaniu do packrafta, ponieważ w tym miejscu występuje odwój, który ciągnie nas w kierunku wodnej kaskady. Odwój wciągnął już kajakarzy, którzy zaliczyli w tym miejscu kabinę i podobno jest tam płytko i w miarę bezpiecznie. Jednak nie warto próbować, dlatego natychmiast po wejściu do packrafta powinniśmy być przygotowani do płynięcia w dół ulgi, która odbija na lewo od Pilicy.

Po 14km spływu dobijamy do piaszczystej plaży pola biwakowego „Jest Radość”. Gorąca sauna i nocna kąpiel w Pilicy po całodniowych zmaganiach, powoduje, że uśmiech sam pojawia się na ustach 🙂 – polecam!

Jezioro Bystrzyckie

Jezioro Bystrzyckie położone jest w dolinie przełomu Bystrzycy. Wygodne wejście do wody znajduję się na plaży przy wysoko zawieszonej kładce łączącej oba brzegi jeziora.

Płynąc w górę Bystrzycy dopłyniemy w okolicę wzgórza na którym znajdują się ruiny zamku Grodno. Z poziomu jeziora nie ma tutaj jednak oficjalnego dojścia do ruin.

W południowej części jeziora mamy kolejną zatokę, którą zasila Młynówka. Największe wrażenie robi zapora wodna, której wysokość to aż 44 metry. Packrafta możemy również zacumować przy restauracji “Fregata”, gdzie podają np. pstrąga z ziemniakami z ogniska.

W nocy na jeziorze zostałem sam. Widok odcinających się gór na tle ciemniejącego nieba robi ogromne wrażenie.

Strzegomka – Kąty Wrocławskie.

W planach miałem spłynięcie Strzegomki, na której bardzo rzadko lub wcale, nie odbywają się komercyjne spływy. Szybko zrozumiałem dlaczego 🙂 Zaraz po wejściu na rzekę, w okolicach Kątów Wrocławskich, okazało się, że wody jest bardzo mało i swój spływ rozpocząłem od spaceru korytem rzeki, ciągnąc packrafta na smyczy – tzw. „walk the dog”.

Później czekało na mnie wiele wypłyceń, kamieni i zwałek, po których praktycznie nikt nie pływa. Sama Strzegomka ze swojej natury jest piękna.

Niestety człowiek trochę to popsuł zostawiając w niej sporo śmieci, które kumulują się na zwałkach. Mamy również niebezpieczne fragmenty, gdzie woda po bystrzach z dużą prędkością wpada na powalone drzewa.

Przez niski stan wody nie udało mi się pokonać długiego fragmentu rzeki. Aby przedłużyć sobie przygodę, postanowiłem, że 26 kilometrową drogę powrotną do samego domu pokonam pieszo. Pierwsza niespodzianka czekała mnie już na samym początku. Po spuszczeniu powietrza z packrafta i spakowaniu go do plecaka, okazało się, że znajduje się w delcie rzeki i bagniska, z którego trudno się wydostać.

Ponieważ nie chciało mi się ponownie pompować packrafta, odnalazłem miejsce, które wydawało się najmniej podmokłe. Po zostawionych śladach zobaczyłem, że miejsce to, do przeprawy przez bagno, wybierają również zwierzęta.

Ze znalezionych gałęzi przygotowałem prowizoryczne przejście i ciek wodny z bagniskiem pokonałem bez większych problemów.

Sam spacer, przebiegający w dużej części przez Park Krajobrazowy Doliny Bystrzycy, okazał się strzałem w dziesiątkę. Poruszając się szlakami pieszymi i ścieżkami rowerowymi, mogłem kilka razy spojrzeć na rzekę Bystrzycę, która jest znacznie szersza i głębsza niż Strzegomka. Obie rzeki płyną w tym miejscu równolegle i spotykają się po kilku kilometrach (Strzegomka jest dopływem Bystrzycy).

Przy wyższym stanie wody spłynę ten odcinek jeszcze raz, wpływając później do Bystrzycy. Po ponad czterech godzinach trekkingu (w połowie po zmroku), zmęczony i szczęśliwy dotarłem do domu 🙂

Luciąża. Od Kłudzic do kładki w Murowańcu.

Luciąża zachwyca pod wieloma względami: bardzo czysta woda, naturalne meandry, ogromne piaszczyste skarpy i dzika przyroda. Rzeka pomimo tego, że jest wąska, niesie całkiem sporo wody i ma przyjemny nurt.

Uroku całej przygodzie dodaje również powrót przez piękny sosnowy las przy samej rzece. Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się takiej perełki w środkowej Polsce.

Spływ rozpocząłem przy moście w Kłudzicach, gdzie znajduje się wygodne zejście do wody. Samochód możemy bezpiecznie pozostawić 300 metrów wcześniej przy placu zabaw. Musimy jedynie uważać przy wodowaniu packrafta, gdyż w tym miejscu znajdują się wystające pozostałości ogrodzenia.

W trakcie spływu, po prawej stronie rzeki, co jakiś czas wyłaniają się piaszczyste skarpy, które idealnie nadają się do odpoczynku czy kąpieli w rzece. Pomimo tego, że spływ jest dosyć łatwy, jest tutaj co robić, ponieważ rzeka cały czas naturalnie „kręci” i ma liczne małe przesmyki.

Przy kładce czerwonego szlaku, obok zwalonego drzewa, mamy bardzo łatwą przenoskę. Do cywilizacji wracamy jedynie na na chwilę, przepływając przez Włodzimierzów. Za Włodzimierzowem wpływamy do Użytku Ekologicznego „Na Murowańcu” i znowu możemy wtopić się w przyrodę. Tutaj zobaczyłem kilka zimorodków, dla których czysta woda i urwiska nad rzeką, są idealnym miejscem bytowania.

Spływ zakończyłem przy kładce w Murowańcu, przez którą przebiega szlak rowerowy. Luciąża z małymi przeszkodami (trzy razy możemy nie zmieścić się pod drzewem) świetnie nadaje się również do bikeraftingu.

Zaraz za kładką znajduje się wygodne wyjście na brzeg. Stąd ruszyłem w bardzo atrakcyjny spacer do miejsca, z którego rozpoczynałem przygodę. Za kapliczką skręcamy w prawo i później co jakiś czas możemy jeszcze raz spojrzeć na Luciążę i jej piękne piaszczyste urwiska.

Ponownie we Włodzimierzowie spotykamy się z cywilizacją, aby później czerwonym szlakiem dojść w okolice Kłudzic. Za kładką, którą należy przekroczyć bardzo ostrożnie, rozstajemy się z czerwonym szlakiem i skręcamy w lewo i zaraz w prawo (idąc prosto wejdziemy na prywatną posesję). Stąd szutrową drogą docieramy do miejsca rozpoczęcia przygody.

Do przepłynięcia mamy niecałe 12km, natomiast trekking powrotny to około 8km.







Oława. Bikerafting. Spływ na odcinku Marcinkowice – Siechnice

Na Oławę wróciłem po 20 latach. Wtedy spłynąłem ją na kajaku dmuchanym aż do ujścia w centrum Wrocławia. Pamiętam, że w górę rzeki jechałem tramwajem, a później stopem. Tak rodził się polski packrafting ;).

Po 20 latach, 15 kilogramowego dmuchańca, który wyglądał jak szwajcarski ser, zmieniłem na 3kg, bardzo wytrzymałego packrafta (Bushraft Bikera). Dzięki temu na spływ mogłem jechać rowerem.

Oława jest rzeką mocno uregulowaną. Płyniemy prostą rzeką z całkiem szybkim nurtem, który pozbawiony jest przeszkód. Trzcinowy tunel, który towarzyszy nam przez większość trasy, daje wytchnienie od słońca i od wiatru. Nieco ciekawszy odcinek rzeki znajduje się w okolicy Kotwickich Wzgórz. W Siechnicach, zaraz za mostem kolejowym, znajduje się wygodne wyjście z rzeki. Kawałek dalej mamy niebezpieczny uskok i tablicę pamiątkową – “Ku pamięci i przestrodze. W tym miejscu dnia 31.05.2008 odszedł nasz kolega i przyjaciel “Siwy” 1984-2008″. Oława niesie dużo wody, co w połączeniu z całkiem szybkim nurtem i miejscami trudno dostępnym brzegiem, może prowadzić do sytuacji niebezpiecznych ( https://sportowefakty.wp.pl/kajakarstwo/891433/tragedia-podczas-splywu-instruktor-zginal-probujac-ratowac-tonacych ). Ścieżkami rowerowymi i przez pola wróciłem do miejsca, gdzie rozpoczynałem swoją przygodę. Razem wyszło około 50km na rowerze i około 10km spływu.





Kolorowe Jeziorka.

Do pirytu jestem trochę zrażony. Kiedy rozpoczynałem przygodę z amatorskim przepłukiwaniem złota wydawało mi się, ze trafiłem na prawdziwą żyłę tego drogocennego kruszcu. Jakże byłem zawiedziony, kiedy bardziej doświadczeni koledzy uświadomili mnie, że to tylko piryt (złoto głupców). Na pirycie zawiodła się również moja nauczycielka, która mówiła o tym, że w przyrodzie nie występują idealne kształty. Kiedy przyniosłem jej niemal idealny pirytowy sześcian, trudno było jej uwierzyć, że został wykształcony przez przyrodę, a został ;). Trzecie spotkanie z pirytem było magiczne. Odwiedziłem stare wyrobiska po kopalni pirytu, która istniała na pograniczu Rudaw Janowickich w XVIII i XIX wieku. Chociaż samego pirytu tutaj nie spotkałem, to Kolorowe Jeziorka, świadczą o występowaniu na tym terenie różnych minerałów. Na wszelki wypadek, na swoją przygodę, zabrałem packrafta, dzięki czemu udało mi się przepłynąć przez krótką jaskinię. Mały, ale bardzo wytrzymały Bushraft Survival, okazał się idealną jednostką do takich eksploracji.

Odwiedzając Kolorowe Jeziorka bez packrafta, możemy zaplanować sobie dłuższy spacer po wielu okolicznych szlakach. Najlepiej zrobić to wcześniej rano lub wieczorem. Ilość parkingów w okolicy jeziorek świadczy o tym, że mogą być tutaj tłumy. Niewątpliwie przyczynili się do tego również czytelnicy National Geographic Traveler, którzy uznali to miejsce za jedno z 7 cudów Polski.





Prosna. Grabów nad Prosną – Kania.

Prognozy (które się sprawdziły), zapowiadały lekki deszcz. Czasami padało nawet mocniej. Pomimo tego, spływ Prosną, okazał się fantastyczną przygodą po tej, naturalnie meandrującej, rzece. Złożyło się na to kilka czynników: piękna przyroda, liczne bystrza, zimorodki zamieszkujące piaskowe urwiska czy bóbr, który nie przestraszył się naszej obecności i kilka metrów przed naszymi packraftami, budował nowe przeszkody dla kajakarzy. Kolejny bóbr był już nieco bardziej płochliwy i kiedy nas zauważył wyrzucił gałęzie, które transportował na nową tamę.

Płynęliśmy od Grabowa nad Prosną do Kani, z przerwą przed Giżycami, gdzie w drewnianej wiacie przeczekaliśmy trochę silniejsze opady. Na Prośnie cały czas coś się dzieje, jednak rzeka nie wymagała ani razu wysiadania z packrafta.

Po około 11km spływu mieliśmy ogromną ochotę, aby płynąć dalej, jednak czekał nas jeszcze 8 km spacer do samochodu. Niepotrzebnie obawiałem się ostatniego 2km odcinka trekkingu, który przebiegał po drodze nr 450, ponieważ biegnie tamtędy również ścieżka pieszo-rowerowa.

Bardzo polecam spływ Prosną i pewnie wkrótce tam wrócimy, aby sprawdzić dalszą część rzeki.





Widawa, Lasy Grędzińskie, spływ, packrafting.

Spływ przez Lasy Grędzińskie (obszar Natura 2000), to piękna, ale bardzo wymagająca przygoda.

W bagażniku miałem dwa packafty i zastanawiałem się, który zabrać na rzekę. Przejeżdżającego rowerzystę zapytałem o najbardziej dogodne dojście do Widawy. Ten wskazał mi drogę dodając, że Widawą na tym odcinku raczej nie da się spłynąć. Pomyślałem, że czeka mnie dzisiaj prawdziwa przygoda i nie miałem już wątpliwości, którego packrafta zabrać.

Spakowałem bardzo małego i lekkiego Survivala (około 2kg), ale wykonanego z najmocniejszego TPU 420/840D, przygotowanego na takie właśnie warunki. Udałem się około 4km w górę rzeki i nieco trudności spotkałem już w końcowym fragmencie trekkingu, gdzie przedarcie się przez ścianę zarośli, przypomina przechodzenie przez dżunglę. Można pójść nieco wyżej rzeki i tam wygodnie zwodować się przy moście na wysokości Wieży Grędzińskiej, ale sam nie chciałem rozpoczynać przygody przy przejeżdżających samochodach. Dzięki temu w trakcie spływu i trekkingu nie spotkałem nikogo.

Widawa na tym odcinku jest dziką i meandrującą rzeką, z bardzo czystą wodą i mnóstwem ryb. Środek dużego lasu i brak zabudowań w okolicy powoduje, że na rzece jest również bardzo cicho. Można poczuć się jak w prawdziwym raju, będąc całkiem blisko Wrocławia.

Sama Widawa okazała się bardzo wymagająca. Mamy tutaj nieskończoną ilość zwałek często ułożonych kaskadowo. Na tym krótkim 4km odcinku, wiele razy musiałem wychodzić z packrafta i dosłownie wspinać się na drzewa, które trudno ominąć zarośniętym brzegiem.

Wygodne wyjście z wody znajduje się za mostem przy Leśnym Młynie i w tym miejscu postanowiłem zakończyć swoje zmagania. Stąd miałem jeszcze 2km do pozostawionego samochodu.

Widawę przez Lasy Grędzińskie polecam osobom, które lubią prawdziwe wyzwania. Trudności na rzece wynagradza naturalna, czysta rzeka i piękne okoliczności przyrody.





Unieść – spływ, packrafting.

Unieść od Maszkowa to naturalnie meandrująca mała rzeka z bardzo czystą wodą. Przy rzece znajdują parking z wiatą i pomostem. Zaraz na początku szlaku mamy próg wodny, który jest spławny, jednak ma metalowe elementy, więc wolałem nie ryzykować. Stawy rybne “podbierają” znaczną ilość Unieści i oddają dopiero za 1km. Przez to na tym odcinku jest dosyć płytko. W korycie rzeki leży trochę drzew i wypłyceń, jednak zaledwie kilka przeszkód okazała się niespławna. Po drodze mamy wiatę z miejscem na ognisko. Chociaż przez cały dzień co chwilę padał deszcz, to był bardzo udany spływ. W takich warunkach idealnie sprawdził się Compact od Pinpacka. Po 7km spływu mamy około 8km trekkingu. Od Sianowa możemy również płynąć dalej, przez kolejne 9km, odcinkiem pozbawionym przeszkód. Cały szlak kajakowy kończy się przy plaży w Osiekach. Jeżeli ktoś lubi małe, dzikie rzeki to Unieścią będzie zachwycony – bardzo polecam!