Swoją przygodę w Parku Krajobrazowym Doliny Jezierzycy miałem rozpocząć od przepłynięcia stawu w okolicy miejscowości Wrzosy, przez który przepływa rzeka Juszka, jednak ten okazał się zamarznięty. Dlatego postanowiłem ruszyć pieszo, na przełaj do Grodziska w Kretowicach, co okazało się wyjątkowo trudne, ponieważ lasy i łąki w Parku Krajobrazowym Doliny Jezierzyce są w dużej części pod wodą. Dostęp do Grodziska od strony lasu skutecznie chroniony jest przez wodę, ale packraft poradził sobie z tym większych problemów. Samo Grodzisko Kretowice funkcjonowało od IX do XI wieku w okresie kultury łużyckiej. Rzeka Jezierzyca od grodziska jest teoretycznie spławna, ale łąkowy fragment jest bardzo zarośnięty i pokonanie małego odcinka rzeki zajęło mi bardzo dużo czasu. Dodatkowo przed odcinkiem leśnym Jezierzycy trafiłem na ślepy zaułek, ponieważ rzeka zamarzła, a łąkowe rozlewiska i lód uniemożliwiły mi przejście. Przez pół godziny szukałem wyjścia z rzeki, ale nie udało mi się go znaleźć. Ruchem posuwisto – kopulacyjnym (określenie zapożyczone od pewnej packrafterki 😉 ), po lodzie, udało mi się dobić do lasu. W samym lesie czekało na mnie mnóstwo zwałek, tam bobrowych i przenosek. Bardzo zmęczony rozłożyłem hamak na półgodzinną regenerację. Później dopłynąłem do czerwonego szlaku i z niego postanowiłem dostać się na drugą rzekę na terenie parku – Juszkę. W jej górnym biegu tylko bardzo krótki fragment wyłączony jest z Rezerwatu Uroczysko Wrzosy, a dalej rzeka zawalona jest drzewami. Pomimo tego udało mi się sprawdzić, że wody w Juszce jest wystarczająco, aby zaplanować kolejną przygodę w Parku Krajobrazowym Doliny Jezierzycy, tym bardziej, że w delcie rzek Jezierzycy i Juszki wyznaczony jest obszar “zanocuj w lesie”. Jezierzyca i Juszka na terenie Parku Doliny Jezierzycy, ze względu na płycizny i liczne zwałki, to wyjątkowo uciążliwe rzeki i polecam je tylko dla koneserów takiej przygody.
To było moje drugie podejście do Kończaka. Poprzednim razem wody na spływ było zbyt mało, ale wypad i tak był udany, ponieważ pierwszy raz w życiu zobaczyłem wilki w naturalnym środowisku.
Tym razem podążaliśmy za śladami naszych grupowych kolegów Przemka i Krzyśka, którzy dzień wcześniej spłynęli rzekę i dali znać, że jest dostateczny stan wody – Wielkie dzięki! Ponieważ na śniegu było widać ich wyraźne ślady, nasze rozmowy wyglądały dosłownie tak: “Którędy teraz?, Hodowca i Krzysiek poszli tędy, to idziemy za nimi”. “To ślady wilka czy psa? Widać, że tutaj skręcili w las – to tutaj musieli spotkać wilka “, albo “widać, że tutaj wychodzili z rzeki – będzie zwałka” ????.
Nasz trekking rozpoczęliśmy z parkingu leśnego, który znajduje się przy dawnym “Wilczym Parku”. Nadal istnieje tam hodowla konika polskiego. Trekking w górę rzeki, to niespełna 5km ścieżką edukacyjną, która prowadzi po obu stronach rzeki. Doszliśmy do drugiego drewnianego mostku, skąd rozpoczęliśmy około 5km spływ.
Sama rzeka okazała się cudna. Piękne meandry w otoczeniu lasu i całkiem żwawy nurt (w lecie ze względu na niski stan wody jest raczej niespławna). Na rzece miałem jedną przenoskę w miejscu wysoko powalonego drzewa. Niska temperatura spowodowała, że na końcu spływu zamarzło nam dosłownie wszystko. Warstwa lodu na zwijanych packraftach pękała jak szklanka. Na zamarznięte łączenia wioseł, pomógł stary sposób polegający na zanurzeniu ich w rzece (lód znacznie łatwiej odpuszcza).
Przy okazji zobaczyłem również osławiony zamek w Puszczy Noteckiej. W jego okolicy prowadzi płatna ścieżka edukacyjna. Kupując bilet na ścieżkę dydaktyczną, otrzymujemy również dostęp do wifi i aplikacja “Stobnica” (audioprzewodnik) opowiada nam o zamku i jego otoczeniu. Kończak również przepływa przy zamku, jednak jest ogrodzony płotem i obecnie spływ na tym odcinku jest zakazany. Ścieżka edukacyjna ma około 2km.
Mapa szlaku:
Ponieważ wiał bardzo silny wiatr, zdecydowaliśmy się ominąć część otwartego terenu przy miejscowości Klusek, dlatego zaparkowaliśmy samochody bliżej lasu (przy niebieskim szlaku).
Praktycznie cały nasz spływ odbył się na terenie Gostynińsko – Włocławskiego Parku Krajobrazowego. Początkowy odcinek, przed wpłynięciem do lasu, jest stosunkowo łatwy, chociaż nawet tutaj zdarzały się zwałki i przenoski.
Skrwa Lewa niesie całkiem dużo wody. W niektórych miejscach głębokość rzeki dochodziła do 1,5m.
W samym lesie dzieje się bardzo dużo. Czekało na nas kilkadziesiąt przenosek i zwałek, które staraliśmy się pokonać bez wysiadania z packrafta. Liczne meandry świadczą o tym, że Skrwa płynie tutaj całkowicie naturalnie.
W trakcie przenosek trzeba zachować dużą ostrożność, ponieważ poruszamy się po podmokłym terenie z zapadliskami.
Pokonanie bardzo wymagających 7,5km, z przerwami na ciepłą herbatę, zajęło nam 5h i 30min. Spływ zakończyliśmy około 200 metrów za mostkiem na jeziorze Soczekwa.
W drodze powrotnej, po zapadnięciu zmroku, księżyc święcił nam tak jasno, że w lesie nie musieliśmy używać czołówek. Przy samej rzece biegnie niebieski szlak, jednak ze względu na późną porę, część trasy pokonaliśmy duktem leśnym. Przy osadzie Krzywy Kołek, na pięknym otwartym terenie, między pierwszym i drugim mostkiem, znajdują się zadaszone wiaty piknikowe.
Skrwę Lewą na terenie Gostynińsko – Włocławskiego Parku Krajobrazowego polecam dla osób, które lubią packraftowe wyzwania w postaci niekończących się zwałek i przenosek :).
Bukówka zwana Kamionką, to niezwykle urokliwa i wymagająca rzeka. Spływ utrudniają/uatrakcyjniają liczne zwałki i jedna dłuższa przenoska w okolicach osady Brzezinki (stawy hodowlane obchodzimy prawą stroną).
Z mapy wybraliśmy najbardziej meandrujący odcinek, który przecina drogę nr 177 (Wieleń – Człopa). Przy samym moście odnajdujemy duży, słabo oznaczony parking, gdzie pompujemy parckrafty i po zejściu ze stromego zbocza dochodzimy do Bukówki.
Rzeka wygląda bajkowo – jest naturalna i płynie dnem wysokiego wąwozu. Zwałki i przenoski występują co kilkadziesiąt metrów, dlatego płyniemy „na lekko”. Strategia jest tak, że w razie poważniejszej kąpieli szybko wrócimy do samochodu. Pokonywanie przeszkód w ujemnej temperaturze jest nieco utrudnione, ponieważ musimy zachować maksymalną ostrożność. Z każdym kilometrem stajemy się coraz bardziej odważniejsi, ale też zmęczeni. Grzesiek, przy wchodzeniu do packrafta, wpada butem do wody, a ja, przy zjeżdżaniu na fokę po zboczu, łapię sporo wody do kokpitu i również mam mokre spodnie. Postanawiamy płynąć dalej ale już wiemy, że nasza przygoda na Bukówce powoli dobiega końca, ponieważ temperatura zaczyna robić swoje. Na końcu przełomu znajdujemy wygodne wyjście z wody. Piotr płynie jeszcze dalej przez około 1km. Charakter rzeki nie zmienia się i nadal jest bardzo wymagająca.
Ponieważ rzeka mocno meandruje w tym miejscu, a pokonywanie przeszkód zabrało nam sporo czasu, droga powrotna do parkingu jest bardzo krótka. Do szybszego marszu motywują nas ciepłe ubrania, które pozostały w samochodzie i kuchenka na której robimy ciepłą herbatę. Planujemy również powrót na Bukówkę – pewnie jeszcze tej zimy.
Na tym spływie nasze packrafty zaskoczyły nas granicami swojej wytrzymałości, ponieważ mieliśmy wrażenie, że je przekraczamy, a nic złego się nie stało. Z dużym impetem pokonywaliśmy niezliczone drzewa i ostre kry lodowe. Wniosek z tego jest następujący: bez względu na to, jakiej marki packraft wybierzecie na polskie nieco trudniejsze rzeki, najlepiej wybrać te zrobione z najmocniejszych materiałów np. 420/840D.
Jest to ogromna różnica w porównaniu z packraftami ultralight wykonanymi z materiałów 210/420D. Rok wcześniej właśnie taki packraft ultralight nie wytrzymał nawet prostych przeszkód w podobnej ujemnej temperaturze, przez co zaliczyłem nieplanowane morsowanie. Dlatego, szczególnie w czasie zimy, warto mieć nieco mocniejsze materiały i nieść pół kilograma więcej w plecaku. Uważajcie na siebie i do zobaczenia na szlaku! Lokalizacja miejsca rozpoczęcia spływu:
Wybierając się na torfowisko Borówki zastanawiałem się, czy zabierać ze sobą packrafta. Już na parkingu przy rezerwacie zauważyłem, że stan wody jest na tyle wysoki, że można by pływać po samym parkingu i jego okolicach ;). Na parkingu mamy również wiaty piknikowe i miejsce na ognisko.
Po znalezieniu bezpiecznej “wyspy” do zaparkowania, ruszyłem na przygodę nie wiedząc zupełnie, czego mogę się spodziewać. Po kilkuset metrach trekkingu doszedłem do pięknej strugi o nazwie “Główna” i po jej wielkości wiedziałem, że dzisiaj rozłożę packrafta. Jednak najpierw postanowiłem zwiedzić sam rezerwat, po którym nie wolno pływać. “Główna” 400 metrowym fragmentem przecina rezerwat i w tym miejscu musimy ją obejść.
Doszedłem do małej wieży obserwacyjnej na skraju stawów torfowych, pod którą znajduje się miejsce wypoczynkowe.
Zrobiłem mały rekonesans miejsc nadających się przynajmniej do krótkiego spływu.
Sam spacer dostarczył widoków zapierających dech w piersiach. Zalane lasy, rozlewiska i strugi przecinające bory, tworzą bajkowe widoki, szczególnie jeżeli zejdziemy trochę ze szlaku.
Poza rezerwatem mamy następujące strugi (tworzą dopływ Siekiernej i rzeki Czarnej Wody, a ta wpada do Kaczawy):
- Główna;
- Rokitka;
- Polednica;
- Krzywiec.
Stan wody we wszystkich strugach był wystarczający do spływu. Problematyczne jest jednak ich zarastanie na długich fragmentach, dlatego w czasie eksplorowania terenu miałem bardzo liczne przenoski, spowodowane również przez zwałki.
W trakcie poruszania się po terenie poza wyznaczonymi szlakami, należy zawsze mieć na sobie kamizelkę asekuracyjną. Bagna, zapadający się teren i strugi z zaskakującą głębokością, wymuszają zachowanie ponadprzeciętnej ostrożności.
Okolice torfowiska Borówki bardzo mocno polecam, nawet jeżeli wybieracie się na spacer bez packrafta. Jeżeli zamierzacie nieco zejść ze szlaku, zachowajcie szczególną ostrożność i najlepiej poruszajcie się w większej grupie.
Swoją przygodę rozpocząłem na wyspie, która została utworzona przez rozwidlenie Szprotawy, w miejscowości Wiechlice. Znajduje się tutaj przystań kajakowa, mały parking, wiaty turystyczne i miejsce na ognisko.
Przystań jest również początkiem ścieżki przyrodniczo – leśnej: “Potok Sucha”, która oznaczona jest zielonym kolorem. Jej długość to około 4km, więc jej pokonanie zabierze nam niespełna godzinę. Na początku ścieżka prowadzi przez wąwóz i historyczny trakt głogowski, na którym mijamy kamienne drogowskazy. Następnie przechodzimy przez aleję czereśni i starych dębów, po czym wchodzimy do pięknego lasu.
Tutaj robi się coraz bardziej dziko. Na końcu trasy dochodzimy do potoku Sucha, gdzie znajdują się duże drewniane ławy. Mając w plecaku packrafta, na miejsce rozpoczęcia trekkingu możemy wrócić w zupełnie inny sposób niż przeciętny turysta.
Na potoku Sucha miałem całkiem sporo wody i bez żadnych problemów mogłem płynąć. Przeszkodą są jednak liczne zwałki i bobrowe tamy. Dodatkowo przenoski są utrudnione przez podmokły teren.
Na szczęście wiele przeszkód możemy pokonać w nurcie rzeki. Bardzo dziki i meandrujący odcinek Suchego potoku, po wypłynięciu z lasu, zmienia się w uregulowaną kilometrową prostą. Jest tutaj bardzo wąsko i w niektórych miejscach ledwo mieściłem się z packraftem.
Zwieńczeniem potoku jest zarośnięte ujście do Szprotawy. Od tego momentu spływ nie ma już praktycznie żadnych przeszkód. Szprotawa jest dosyć szeroka i wolnym nurtem prowadzi nas do przystani kajakowej w Cieciszowie. To właśnie tutaj najczęściej rozpoczynają się spływy kajakowe i rzeka nabiera bardziej naturalnego charakteru.
Po około 6 kilometrach spływu docieramy do przystani kajakowej w Wiechlicach, gdzie rozpoczynaliśmy przygodę.
Przed odwiedzeniem Czerny byłem przekonany, że największym kompleksem leśnym w Polsce są Bory Tucholskie.
Na miejscu dowiedziałem się, że największy zwarty kompleks leśny w naszym kraju to Bory Dolnośląskie, przez które przepływa wiele rzek i potoków w tym Czerna i Potok Łubianka.
Potok Łubianka i rzeka Czerna na odcinku z Żagańca do Żagania, to prawdziwe naturalne perełki z pięknym lasem, rzadko uczęszczane przez kajakarzy i dosyć wymagające. Czerna wzbudza zachwyt dosłownie za każdym zakrętem a kameralny, leśny potok Łubianka, to królestwo bobrów. Trzeba jednak przygotować się na wiele zwałek i przenosek i zabrać mocny packraft.
Nasz spływ rozpoczęliśmy w Żagańcu, gdzie z dużą niepewnością szliśmy w kierunku potoku Łubianka. W Internecie nie znaleźliśmy żadnych zdjęć, a na zdjęciach satelitarnych potok zasłonięty jest przez drzewa.
Okazało się, że wody jest całkiem sporo, a szerokość Łubianki pozwala na wiosłowanie. Rzeka pięknie wije się przez las, a co za tym idzie ma mnóstwo przeszkód w postaci powalonych drzew i tam bobrowych.
Ten bardzo krótki odcinek, ze względu na utrudnienia i przenoski zabrał nam trochę czasu. Po wpłynięciu na Czerną zrobiło się znacznie szerzej, jednak zwałki i przenoski towarzyszyły nam do końca dnia. Plany związane ze zwiedzaniem obozu jenieckiego musieliśmy odłożyć na inny termin, ponieważ spłynięcie niespełna 7km, łącznie z przystankiem na posiłek, zabrało nam kilka godzin i spływ kończyliśmy o zmroku. Część zwałek udało nam się udrożnić, więc kolejni packraftowcy powinni mieć trochę łatwiej ;).
Po ciężkim dniu, przygód było nam jeszcze mało i tej samej nocy odwiedziliśmy dwupoziomowe kompleksy bunkrów dowodzenia, wybudowane przez Związek Radziecki w okolicy wsi Wilkocin. Samo położenie bunkrów w głębokim lesie, ich głębokość, rozmiar i zejście w podziemia na ponad godzinę, zbudowały niesamowity klimat.
Spływ Czerną i Lubianką bardzo mocno polecam dla osób, którym nie przeszkadzają liczne zwałki. Nagrodą dla wytrwałych będzie spotkanie z dziką i piękną przyrodą, przez którą przebijają się naturalnie meandrujące rzeki.
Na początku, plan naszej przygody wydawał się prosty: spływamy Grabią do Widawki. Później zobaczyliśmy z Grześkiem, że do Widawki od lewej strony wpada Nieciecz. „Może zrobimy trzy rzeki na jednym spływie?”.
Szukamy informacji na temat spływów na Niecieczy – nie ma nic. Packraft powinien się zmieścić, jednak nawet ze zdjęć satelitarnych widać, że ta mała rzeczka zawalona jest drzewami. Dodatkowo jej nazwa trochę odstrasza – brzmi tak, jakby nie było w niej cieczy.
Mimo wszystko spróbujemy. Planujemy spłynąć do elektrowni na Widawce. Odkrywamy jednak, że taki wariant ma pewien mankament, ponieważ będziemy musieli wracać zwykłą asfaltową drogą. To słabe zakończenie dzikiej przygody, dlatego kombinujemy dalej.
Na mapach satelitarnych widać niepozorny i zarośnięty zbiornik, który nazywa się „Podkowa”. Jest to starorzecze Widawki.
Mamy gotowy ambitny plan. Trzy rzeki plus Podkowa, w czasie dosyć krótkiego jesiennego dnia.
Nasz plan ma jednak kilka niewiadomych. Po pierwsze, dojście do rzeki, którego nie ma na mapach. Po drugie, spływ rzeką, którą nikt wcześniej nie spływał. Po trzecie, spływ Podkową, która nie wiadomo czy w ogóle istnieje.
Mimo wszystko spróbujemy, bo przecież packrafting pozwala na dowolną zmianę planów w trakcie spływu. Spotykamy się wcześnie rano w Górkach Grabieńskich, w których trudno znaleźć miejsce do parkowania. Stajemy przed czyimś domem i chcemy zapytać, czy nie będzie problemu, jeżeli zostawimy w tym miejscu samochody. Niestety, gospodarze jeszcze śpią, a pies, który pilnuje domu, daje nam jasno do zrozumienia, że to jego teren.
Ruszamy na przygodę. Jeżeli z naszego parkowania zrobi się jakiś problem, to rozwiążemy go już po powrocie. Polna droga w kierunku Widawki, zmienia się w drogę leśną. Dalej według map nie ma już drogi, jednak odnajdujemy ścieżkę zakończoną mostkiem, z którego dostrzegamy piękną piaszczystą plażę. Tabliczka z napisem „kąpiel w tym miejscu jest niebezpieczna” wskazuje na to, że dla lokalsów, plaża jest ulubionym miejscem do kąpieli.
Pompujemy packrafty i płyniemy Grabią, która naturalnie meandruje. Nie ma również trudności, a jedynym zagrożeniem jest Pyton, który podobno uciekł gdzieś w okolicy ;).
W miejscowości Grabno kierujemy się zgodnie ze strzałką, lewą odnogą rzeki. Leży tutaj kilka powalonych drzew, jednak bardzo łatwych do pokonania packraftem. Po około 7km, Grabia uchodzi do Widawki, która zaskakuje nas swoją szerokością. Jak to możliwe, że rzeka o nazwie Widawka, jest dużo szersza od rzeki Widawy? Przy samym ujściu znajduje się pięknie położone pole biwakowe – Osada Kajakowa „Ujście”. Pytamy właściciela, który jest w trakcie budowy domków w koronach drzew, o możliwość rozpalenia ogniska. Nie dość, że właściciel się zgadza, to daje nam również suche drewno, za które nie chce przyjąć żadnej zapłaty. Po ciepłym posiłku płyniemy dalej majestatyczną Widawką, rozmyślając już o Niecieczy. Po około 1km wychodzimy z Widawki na lewą stronę i przez ogromną łąkę, przechodzimy około 500 metrów do Niecieczy.
Rzeka jest, ale już na starcie widzimy ogromne zwałki, więc postanawiamy ominąć je brzegiem rzeki. Prawym brzegiem przejścia dla nas nie ma, ponieważ nie mamy ze sobą maczety. Znajdujemy jednak prowizoryczną kładkę. Po drugiej stronie Niecieczy jest droga, którą dochodzimy do wejścia na rzekę.
Przez około 1,5 km spływu pokonujemy wiele zwałek, które na pierwszy rzut oka wydają się nie do spłynięcia. Sama rzeka wygląda bajkowo – jest wąska i dzika. Nasze packrafty nigdy wcześniej nie płynęły w tak wymagających warunkach. Część zwałek udrażniamy wspólnymi siłami. Packrafty skrzypią i jęczą na połamanych drzewach, jednak ze wszystkich opresji wychodzą bez szwanku.
Wspólnym wysiłkiem udaje nam się spłynąć dziewiczym fragmentem rzeki. Pomimo trudności uśmiechy nie znikają nam z twarzy i Niecieczą dopływamy do Widawki. Tutaj kolejny kilometr zupełnego relaksu, po którym wypatrujemy Podkowy. Na GPS Grzesiek potwierdza pozycję – „to musi być tutaj”. Wychodzę z Widawki i nie widzę Podkowy – jest za to ogromna łąka. Przechodzę jednak kawałek dalej i za zaroślami dostrzegam duży zbiornik, po którym da się pływać! Wracam po Grześka i po packrafta. Znowu jesteśmy w dzikim miejscu, królestwie ptaków, mocno zdziwionych naszą obecnością.
Podkową dopływamy do miejsca, które znajduje się w najbliższej odległości od naszych samochodów. Wchodzimy do lasu, a później na drogę prowadzącą do Górek Grabieńskich, gdzie pozostawiliśmy nasze samochody.
W trakcie spaceru powrotnego jest ogromna radość z tego, że w całości zrealizowaliśmy nasz ambitny plan. Jest również mały smutek, ponieważ czujemy, że na dzisiaj to już koniec niesamowitej przygody. Aby o nim zapomnieć, planujemy kolejną przygodę na odcinku rzeki, którym jeszcze nikt nie spływał :).
Kiedy dochodzimy do samochodów, pojawia się przesympatyczna właścicielka domu, przed którym pozostawiliśmy samochody. Po miłej rozmowie wykonuje telefon, informując swojego rozmówcę: „Zguby się znalazły, na spławie byli”.
Takie rzeki lubię najbardziej – kameralne, leśne, naturalnie meandrujące z przeszkodami, które sprawiają dużo frajdy, a przy tym nie wymagają wysiadania z packrafta.
Sołokija zachwyca również dzikością, ponieważ pół kilometra po starcie wpływamy na tereny łąkowe, a później leśne, na których trudno spotkać innych ludzi. Otoczenie rzeki jest również wyjątkowo czyste.
Spływ rozpoczynamy w Rudzie Żurawieckiej, gdzie przy młynie znajduje się przystań kajakowa „Kajaki Ruda Żurawiecka” i wygodne wejście do rzeki.
Po wypłynięciu ze wsi, mamy mieszany teren leśno – łąkowy. Po około 2km wpływamy do pięknego, dzikiego lasu. Wszystkie powalone drzewa można ominąć bez wysiadania z packrafta. Mamy tutaj również wiele piaszczystych łach, które w lecie będą idealnym miejscem do kąpieli.
Na Sołokiji cały czas coś się dzieje. Meandry, drzewa i wypłycenia wymagają uważności i sprawiają, że spływ mija bardzo szybko. Po około 8km spływu, wychodząc na lewą stronę rzeki wejdziemy na niebieski szlak rowerowy, który pięknym sosnowym lasem, po około 4km, doprowadzi nas do miejsca rozpoczęcia spływu.
Sołokija na długo pozostanie w mojej pamięci – bardzo polecam!
Młynówka Sułowska oddziela się od Baryczy przy jazie, na południe od Sułowa. Tutaj możemy również zostawić samochód. Funkcją Młynówki jest doprowadzanie wody do stawów hodowlanych w Rudzie Sułowskiej, a przy okazji jest również szlakiem kajakowym, który umożliwia przepłynięcie przez Rezerwat Stawy Milickie.
Młynówka jest dosyć wąską rzeką, ze słabym nurtem, za to niesie całkiem dużo wody. Na początku szlaku na małym jazie mamy łatwą przenoskę.
Przed miejscowością Łąki, musimy odbić na północ (płynąc prosto wpłyniemy do Małej Młynówki). Od tego miejsca rzeka się zwęża i płyniemy najbardziej atrakcyjnym odcinkiem. Na tym fragmencie trafiłem na jedną przenoskę, która powstała po świeżo przewróconym drzewie.
Po około 3km znowu wracamy do płynięcia w kierunku zachodnim i wpływamy do Rezerwatu Stawy Milickie. Jest to bardzo ciekawy odcinek ponieważ Młynówka przecina stawy hodowlane. Po około 8km spływu docieramy do Muzeum Tradycji Rybactwa (udostępniane bezpłatnie), które posiada również pomost dla kajaków, zwierzyniec i ogromny plac zabaw. Na jego terenie znajduje się również “Gospoda 8 Ryb”, w której polecam amura w sosie kasztanowym z brukselkami.
Szlak Doliny Baryczy, którym udałem się w trekking powrotny, biegnie przez groblę, która również przecina stawy. Na swoją przygodę zabrałem lornetkę i spędziłem tutaj sporo czasu na obserwacji ptaków.
Park Krajobrazowy “Dolina Baryczy” ma wiele czatowni i wież przeznaczonych do obserwacji ptaków. Po 8km trekkingu dotarłem do miejsca, gdzie rozpoczynałem swoją przygodę.