Plan na weekend wydawał się prosty. Ponieważ z nieba spadło sporo wody, postanowiłem to wykorzystać i w sobotę spłynąć Wisłokiem, a w niedzielę Wisłoką w okolicach Magurskiego Parku Narodowego.
Na Wisłok wybrałem odcinek przez Bramę Frysztacką i Czarnorzecko-Strzyżowski Park Krajobrazowy, który wydawał się najbardziej atrakcyjny. Woda, wypłukując ziemię z brzegów, nabrała brązowego koloru, ale dzięki wcześniejszym opadom, płynęło się szybko i dynamicznie – a małe bystrza dodały trasie charakteru. Powrót niebieskim szlakiem przez Rezerwat Herby był niesamowicie urokliwy – i kilkukrotnie dłuższy od samego spływu. Piękna pętla!
Jeszcze tego samego dnia przemieściłem się w okolice Magurskiego Parku Narodowego do miejsca, gdzie Wisłoka przecina jego granice (choć sam park nią nie „włada”). Niestety – wody było zbyt mało, by myśleć w kolejnym dniu o spływie na tym odcinku.
Jednak po raz pierwszy w życiu znalazłem się w Magurskim Parku Narodowym – i zakochałem się od pierwszego kroku. To jeden z najbardziej niedocenianych parków w Polsce, a oferuje prawdziwy raj dla piechurów i rowerzystów. Klimat tworzą nie tylko dzika przyroda i zwierzęta, ale też pozostałości po Łemkach – jak ramy drzwi na łąkach i w lesie. To miejsce naprawdę ma duszę, dlatego cały kolejny dzień spędziłem na trekkingu już bez packrafta.
W sumie weekend zamknął się w około 10 km spływu i 30 km trekkingu. Na Wisłokę muszę wrócić i będzie to świetna okazja, by jeszcze raz zanurzyć się w magii Magurskiego Parku Narodowego, który z całego serca polecam!