Przygodę rozpocząłem w Krępie Krajeńskiej, gdzie przed leśniczówką znajduje się wiata i miejsce postojowe.
Idąc w kierunku południowym, na wysokości ostatniego domu we wsi, skręciłem w lewo i doszedłem do jeziora Krępa, które przepłynąłem na packrafcie.
Po drugiej stronie jeziora wspiąłem się na dosyć wysoką skarpę, aby później z niej zejść do wąwozu, w którym płynie Płociczna. Na rzece na początku nie ma przeszkód, jednak wraz ze zbliżaniem się do DPN jest ich coraz więcej i rzeka staje się mocno uciążliwa. Ponieważ nikt nią nie pływa, zwalone drzewa są spróchniałe i trzeba zachować dużą ostrożność.
Za drewnianym mostkiem poszedłem w górę Runicy, aby spłynąć jej fragmentem. Runica również okazała się mocno zwałkowa. Poważniejsze przeszkody skończyły się po spotkaniu Runicy i Płocicznej. Na granicy Drawieńskiego Parku Narodowego, gdzie Płociczną dalej już nie można płynąć okazało się, że strumień, który wypływa z Jeziora Krępa ma bardzo słaby nurt i na tyle wody, że można nim wracać w kierunku północnym. Po przepłynięciu fragmentu strumienia, zdecydowałem się spakować packraft i duktami leśnymi wrócić na miejsce rozpoczęcia spływu.
Po drodze odwiedziłem kilka bunkrów, które występują zarówno przy Runicy jak i Płocicznej. Płociczna pomimo dużej uciążliwości przepływa w bardzo atrakcyjnym dzikim terenie, który warto odwiedzić.