Radomka. Brzóza – Ryczywół.

Spływ możemy rozpocząć w miejscowości Brzóza, przy moście. Tutaj znajduje się również łąka, z której startuje większość komercyjnych spływów. Do tego miejsca prowadzi dobrej jakości polna droga, która rozpoczyna się około 300 metrów za mostem (bliższy wjazd jest obecnie zamknięty).


Jeżeli chcemy zrobić krótszy wariant trasy, samochód możemy zostawić w Ryczywole, na końcu spływu, przy moście i dojść do miejscowości Rogożek.
Najlepszym rozwiązaniem będzie jednak spływ z rowerem, ponieważ rzeka nie ma żadnych przeszkód, a nurt „dowiezie” nas nawet do Wisły.

O samej Radomce na tym odcinku nie można napisać wiele. To czysta przyjemność płynięcia w otoczeniu zieleni bez żadnych przeszkód.
Aby urozmaicić sobie trochę spływ, zbadałem również dopływ Radomki – Strugę Bobrownicką. Nurt w strudze praktycznie nie występuje, dlatego spokojnie możemy płynąć w górę tej małej rzeczki. Po drodze napotkamy jednak przeszkody, które wymagają przenosek w zabagnionym terenie. Towarzyszy temu bardzo specyficzny zapach, więc tą przygodę polecam tylko dla koneserów gatunku.

Ogromną atrakcją przyrodniczą na spływie jest Rezerwat Dęby Biesiadne, który już z poziomu rzeki robi duże wrażenie. Pod ochroną jest tutaj 220-letni starodrzew dębowy z dużym udziałem grabu i przyległe łęgi.

Gdybym miał ze sobą rower, zdecydowałbym się na płynięcie dalej do Wisły. Jednak bez roweru trekking powrotny przekroczyłby 20km, dlatego spływ zakończyłem w Ryczywole przy moście, gdzie znajduje się wygodne, piaszczyste wyjście z wody, miejsce na ognisko i parking.

Tutaj też dopadł mnie deszcz, który straszył mnie przez cały dzień spływu. Jednak kiedy pod mostem złożyłem packrafta i napiłem się kawy, deszcz przestał padać, więc bez przeszkód mogłem spacerować w górę rzeki.

Rozpocząłem trekking czerwonym szlakiem (brak oznaczeń), do Rezerwatu Dęby Biesiadne, który koniecznie musicie zobaczyć. Czerwony szlak jest tutaj przerwany, dlatego wzdłuż granicy rezerwatu powróciłem do czerwonego szlaku, a później do miejscowości Chodków. Kawałkiem szlaku Świętego Jakuba, ścieżką rowerową „Pętla Kozieniecka”, poboczem drogi i lasem dotarłem do samochodu. Wyszło 16 km wodą i 14 km lądem.
Po drodze miły lokales sam zaproponował mi podwózkę, jednak spacer sprawiał mi tak dużą przyjemność, że zdecydowałem się dojść o własnych siłach do samochodu. Dzięki temu w rękach i nogach wybiło mi 30 km czystego i klasycznego packraftingu. Bosko!


Świder. Spływ z Woli Karczewskiej do Rudki.

Spływ Świdrem rozpocząłem w Woli Karczewskiej, przy jazie. Nieco bliżej placu zabaw, mamy bardzo wygodne wejście do rzeki.

Trafiłem akurat na akcję sprzątania rzeki i sam mogłem trochę pomóc, ponieważ przy Świdrze stoją specjalne kubły przeznaczone na śmieci i nie musimy pływać z nimi na większe odległości. Niestety, tych śmieci w okolicy rzeki jest sporo, bo jesteśmy bardzo blisko dużej aglomeracji. Pod każdym innym względem Świder zachwyca i byłem zaskoczony, że tak blisko Warszawy znajduje się naturalnie meandrująca rzeka, do której dosłownie wlewa się zieleń. Spływ urozmaicają nam niewielkie bystrza i przeszkody w nurcie rzeki. Na trasie do Rudki trafiłem tylko na jedno powalone drzewo, które musiałem obejść. Przepłynięcie 9km, uwzględniając przerwy, zajęło mi około 3 godzin.

Kolejne zaskoczenie, to świetnie oznaczony niebieski szlak, który prowadzi nas przez rezerwat przy samej rzece. Jest on bardzo urozmaicony a jedną z większych atrakcji na jego trasie, jest wisząca kładka nad Świdrem. Trasa powrotna 8km, to około 2 godzin spokojnego marszu.

Świder, to świetne miejsce do uprawiania packraftingu zarówno pod względem spływu, jak i powrotu pięknym niebieskim szlakiem. Jeżeli każdy z nas zabierze ze sobą trochę śmieci po drodze, to Rezerwat Świder może być jednym z najpiękniejszych naturalnych miejsce w okolicy Warszawy – polecam!



Olza i Meandry Odry

Moim głównym celem spływu była Olza. Niestety, koryto Olzy jest uregulowane, dlatego do swojej przygody postanowiłem dodać przygraniczne Meandry Odry, które wyjątkowo na tym odcinku zbliżone są do naturalnego koryta pierwotnej rzeki.

Przygodę rozpocząłem na parkingu w Zabełkowie, z którego prowadzi czerwony szlak do wieży widokowej i Pomnika Przyrody “Meandry Odry”. Po około 2km trekkingu napompowałem packrafta i spłynąłem Odrą do schronu turystycznego po czeskiej stronie “Na Widoku”. Wyjście z wody jest tutaj dosyć trudne, ponieważ mamy wysoką skarpę, dlatego polecam zrobić to trochę wcześniej.

Po złożeniu packrafta powędrowałem w górę Olzy czerwonym szlakiem i ścieżką rowerową przy rzece. Później ponowne napompowanie packrafta i spłynąłem Olzą około 6km do przystani kajakowej w Zabełkowie, gdzie kawałek wcześniej Olza zasila Odrę. Olza to uregulowana rzeka, którą spływ uprzyjemniają małe bystrza z których jedno, przedstawione na filmie, wlało mi trochę wody do packrafta. Ostatni etap mojej przygody, to trekking powrotny do parkingu (około 2km).

Proponowane trasy świetnie nadają się na bikerafting, ponieważ przy rzekach biegną ścieżki rowerowe, a w nurcie Olzy i Odry nie spotkałem żadnych powalonych drzew, utrudniających spływ.



Kwisa, spływ od Ławszowej.

Głównym celem mojej przygody było dotarcie do jeziorek położonych na terenie “zanocuje w lesie”, które przez nadleśnictwo Bolesławiec zostały opisane w następujący sposób: “Obszar najdalej wysunięty na północ w naszym nadleśnictwie. Teren raczej dla koneserów aniżeli nowicjuszy. Wszędzie daleko ale bliżej natury i ciekawy teren. Obszar rekomendujemy raczej dla zaprawionych wędrowców aniżeli dla nowicjuszy leśnego nocowania, jednak mile widziani jesteście Wszyscy”. Dodatkowo obszar ten posiada wyznaczone MUO, czyli miejsca używania ognia.

Plan był dosyć prosty: spłynięcie fragmentem Kwisy od Ławszowej, a później dotarcie nad leśne jeziorka, ciepły posiłek przygotowany na ognisku i relaks na hamaku. W Ławszowej znajduje się mała przystań kajakowa z pomostem. Aby na nią wjechać, trzeba wybrać mniej intuicyjną drogę pod mostem (skręt w prawo).

Kwisa, która miła być tylko dodatkiem do przygody, kawałek za Ławszową, okazała się piękną dziką rzeką. Jedynym minusem były śmieci zebrane z brzegów, po wysokim stanie wody. Kwisa jest rzeką górską, jednak na tym fragmencie wszystkie bystrza są bardzo łatwe do spłynięcia. Przy samej Ławszowej mamy kawałek uregulowanego koryta, które później zmienia się w naturalne meandry. W wysokich piaskowych zboczach swoje gniazda mają zimorodki. W naturalnym korycie występują również piaszczysto/kamieniste plaże, które w lecie będą idealnym miejscem do kąpieli. Woda jest bardzo czysta i warto zabrać maskę do nurkowania.

Trudno mi było opuścić Kwisę na jej najładniejszym fragmencie. Najpierw przez mały las, później przez ogromną łąkę, a następnie prze dukty leśne dostałem się do jeziorek “Smolarnia Dolna”. Tutaj na pięknym, małym półwyspie rozpaliłem ognisko, a później rozwiesiłem hamak. Później pozostał już tylko trekking do parkingu w Jeziorach, gdzie pozostawiłem swój samochód. Po drodze odwiedziłem również pozostałości po starych miejscowościach i poniemiecki cmentarz już w samych Jeziorach.

Na Kwisę szybko wrócę, aby poznać jej pozostałe fragmenty.



Lublinica i Mała Panew

Kiedy przyjechałem na swój ulubiony odcinek Małej Panwi zobaczyłem, że w jej dopływie Lublinicy, jest ponadprzeciętny poziom wody. Ta mała rzeka kusiła mnie już nieraz, jednak teraz zrobiła to skutecznie. Postanowiłem spłynąć przynajmniej małym jej fragmentem, od okolic miejscowości Liszczok.

Lublinica okazała się rzeką bardzo mocno zwałkową. Wysokie brzegi i bobry spowodowały, że na tym krótkim odcinku mamy około dziesięciu przenosek, a w niektórych miejscach wyjście z koryta rzeki jest dosyć trudne.

Po wpłynięciu do Małej Panwi, powalone drzewa nie torowały mi już trasy i na jednej z piaszczystych wysepek zrobiłem sobie przystanek na odpoczynek w hamaku i ciepły posiłek. Pływanie po Małej Panwi bez natłoku turystów, to czysta przyjemność. Na szlaku spotkałem jedynie kajakowego kolegę, z którym odświeżyłem znajomość i umówiłem się na wspólny spływ. Trekking powrotny do Zawadzkiego odbyłem już po zapadnięciu zmroku, dobrze sobie znanym szlakiem.

Lublinicę polecam jedynie dla fanów mocnej przygody :), a Małą Panew dla wszystkich – to jedna z najładniejszych rzek południowej Polski.



Smortawa – Stobrawski Park Krajobrazowy.

Smortawa przepływa przez Stobrawski Park Krajobrazowy i wydawało mi się, że ten odcinek rzeki będzie najciekawszy. Niestety, rzeka w parku jest prawie w całości uregulowana, ale mało urozmaicony spływ zrekompensował mi spacer przez piękny sosnowy las.

Przygodę rozpocząłem na leśnym parkingu w pobliżu miejscowości Dobrzyń, skąd udałem się w okolice Rezerwatu Borucice, gdzie znajdują się zbiorowiska łęgowe. Tutaj napompowałem packrafta i spłynąłem Smortawą, zwiedzając przy okazji leśne dopływy, które przez wysoki stan wody okazały się spławne. Rzeka posiada bardzo dużo zwałek, z trudnym wyjściem na zabagniony lub dosyć wysoki brzeg.

Atrakcyjność lasu w Stobrawskim Parku Krajobrazowym doceniają również bushcraftowcy, ponieważ trafiłem na kilka przygotowanych schronów.



Dęby Rogalińskie. Rozlewiska i łęgi na starorzeczu Warty, Pałac Raczyńskich.

Kiedy nasz grupowy kolega, Krzysiek, opublikował zdjęcia kilkusetletnich dębów w okolicy Rogalina, trudno było mi uwierzyć, że tak magiczne miejsce znajduje się w Polsce.

Pływanie między drzewami zawsze robi ogromne wrażenie, a tutaj możemy pływać wśród kilkusetletnich dębów. W tym roku przez wyjątkowo wysoki stan wody jest do tego najlepsza okazja.

Do Rogalina przyjechałem w piątek w nocy. Samochód zaparkowałem na parkingu przed Pałacem. Zabrałem czołówkę, kamerę termowizyjną i przy lekkim mrozie ruszyłem w teren, aby sprawdzić gdzie w następnym dniu rozpocząć spływ.

Okazało się, że praktycznie cały obszar w okolicy Warty jest zalany i starorzecza są obecnie połączone z głównym nurtem rzeki. Postanowiłem położyć się spać, aby rano przywitać słońce już na packrafcie.

Rano okazało się, że słońce schowane jest za chmurami, ale brak wschodu został wynagrodzony przez niezwykle intensywny śpiew ptaków. Zachwycony łęgami i po odwiedzeniu kilku wysepek, dopłynąłem do parku pałacowego, który postanowiłem odwiedzić. Nieświadomie wszedłem tam jeszcze przed jego otwarciem, nie wykupując dodatkowo biletu.

Trochę byłem zdziwiony tym, że tak piękne miejsce w sobotę odwiedzam sam. Wróciłem do packrafta i pływając po kolejnych rozlewiskach i w górę lekkiego nurtu, dopłynąłem do sosnowej wysepki, gdzie przygotowałem sobie posiłek, po którym zasnąłem na półgodzinną drzemkę w hamaku.

Kiedy się przebudziłem poznałem przesympatyczne małżeństwo, które przepływało na kajaku w okolicy „mojej” wyspy. Przy okazji Piotrek wyciągnął drona i nakręcił dla mnie kilka ujęć z lotu ptaka – za co bardzo dziękuję!

Po wypiciu gorącej herbaty jaka pozostała mi w termosie, popłynąłem w stronę Warty, aby inną drogą powrócić do miejsca rozpoczęcia spływu. Chciałem jeszcze trochę nacieszyć się widokiem łęgów, ale za godzinę zamykano galerię pałacową, którą również chciałem zobaczyć. Znajduje się tam największe gabarytowo dzieło Jana Matejki – Joanna d’Arc. Później jeszcze raz spacer po parku – tym razem już z biletem i w dużo większym towarzystwie innych turystów. Po powrocie do samochodu okazało się , że parking na którym spędziłem całą dobę, również jest płatny (chociaż nie ma takich oznaczeń). Po zakupie biletu parkowego i opłaceniu parkingu pod koniec mojej przygody, z Rogalina mogłem wyjechać z czystym sumieniem :).

Jeżeli nie macie packraftowych planów na najbliższy weekend, to bardzo polecam Dęby Rogalińskie. Tak wysoki stan wody nie zdarza się tutaj częściej niż raz na kilka/kilkanaście lat. Wystarczy wspomnieć, że na terenie Parku Krajobrazowego w Rogalinie znajduje się największe w Europie skupisko pomnikowych drzew, liczące ok. 2000 dębów. Najstarszy z nich – Dąb Rus ma ponad 800 lat!



Spływ Odrą i Oławą we Wrocławiu. Odwiedziny w Hydropolis.

Pływanie po centrum Wrocławia na Odrze jest nieco utrudnione. Za Ostrowem Tumskim obowiązuje zakaz poruszania się łodzi z napędem wiosłowym. Kolejnym utrudnieniem jest nurt Odry, którego pokonanie, pod prąd, na szerokich packraftach będzie wymagało sporo siły. Mamy tu również miejsca trochę niebezpieczne, z wysokim nabrzeżem, gdzie w przypadku awarii trudno będzie wyjść na brzeg. Aby pływać po Odrze musimy również posiadać na pokładzie kamizelkę ratunkową (nie asekuracyjną), ponieważ poruszając się po drogach wodnych jest to wymóg prawny, a policja we Wrocławiu egzekwuje ten przepis (w Szczecinie czy trójmieście policja nie zwraca uwagi na rodzaj kamizelki). Być może jest to słuszne, ponieważ mamy tutaj znacznie większą koncentrację zagrożeń niż w innych miejscach.

Parking i wygodne zejście do Odry, znajduje się przy Urzędzie Wojewódzkim w o okolicy Mostu Grunwaldzkiego. Przy Moście Grunwaldzkim znajduje się również Centrum Odra z małą przystanią dla kajaków/packraftów, gdzie możemy zatrzymać się na kawę.

Trudno w to uwierzyć, ale Wrocław posiada aż 118 mostów! Z poziomu Odry przepięknie wygląda również Ostrów Tumski. Tutaj warto udać się na wieżę widokową Archikatedry pw. św. Jana Chrzciciela, gdzie na wysokości 60 metrów znajduje się taras widokowy, z którego możemy podziwiać Wrocław i cały system wodny, które tu funkcjonuje. Na sam szczyt wierzy dojedziesz windą.

Jeżeli chciałbyś przepłynąć znacznie bezpieczniejszym odcinkiem przez Wrocław, możesz wybrać rzekę Oławę, która nie jest drogą wodną, a więc kamizelka ratunkowa nie będzie potrzebna (wystarczy asekuracyjna).

Przy rzece Oławie polecam odwiedzić jedyne w Polsce centrum wiedzy o wodzie i ośrodek edukacji ekologicznej – Hydropolis. To nowoczesny obiekt pełen ciekawostek i wiedzy związanej z wodą, a wszystko podane w bardzo interesujący sposób. Między innymi, można tutaj usiąść za sterami repliki batyskafu Piccarda, który w 1960 roku jako pierwszy pojazd załogowy osiągnął najgłębszy punkt na Ziemi – Głębię Challengera – 10 912 metrów, która znajduje się w Rowie Mariańskim. W małej sali kinowej przy batyskafie możemy poznać historię wyprawy. Oprócz tego wiele informacji na temat wody i ekologii. Warto przed zwiedzaniem pobrać aplikację, dzięki czemu głos lektora opowie nam o eksponatach. Polecam!

Mapa proponowanego spływu dla osób nieco bardziej zaawansowanych i z węższym packraftem: (dla pozostałych polecam wybrać samą rzekę Oławę)



Smolnica – Puszcza Notecka

Smolnica w samym sercu Puszczy Noteckie to jedna z najpiękniejszych rzek na terenie Polski. Podchodziliśmy do niej z dużym dystansem, bo jako pierwsi mieliśmy ją pokonać na packraftach. Nie ma również żadnych wzmianek, aby ktoś spłyną Smolnicą kajakiem. W swoim rankingu najpiękniejszych rzek Polski umieszczam ją na trzecim miejscu. Smolnica uzyskałaby pierwsze miejsce, jednak jest rzeką okresową i nadaje się do spływów tylko w czasie wysokich stanów wód. Nawet w trakcie naszego spływu spotkaliśmy mnóstwo wypłaceń, które nieco utrudniały spływ. Poza tym Smolnica ma same atuty. Po pierwsze jest bardzo naturalna. Meandry mają tutaj bardzo często 180 stopni.

Smolnica jest również krystalicznie czysta. Cały czas można obserwować jej dno, nawet na większych głębokościach. Kolejny atut Smolnicy to jej położenie. Płyniemy w samym sercu Puszczy Noteckiej. Na spływie nie spotkaliśmy żadnej cywilizacji. Oprócz odgłosów przyrody, panuje tutaj absolutna cisza. Na tym krótkim odcinku występuje również bardzo duże zróżnicowanie. Przepływamy zarówno przez rozlewiska, piękny las, małe leśne jeziorka i wąwozy. Zwałki wymagające wysiadania z packrafta nie są tak częste i stanowią dodatkowy atut tej rzeki.

Kiedy wracaliśmy ze spływu nasz zachwyt tym miejscem, został spotęgowany przez las w otoczeniu rzeki, który wygląda dosłownie jak z bajki. Jego atrakcyjność docenili również inni bushcraftowcy, ponieważ natrafiliśmy na różne ich ślady, w tym dosyć dużą wiatę zbudowaną na skraju jeziorka.

Nasza przygoda rozpoczęła się przy parkingu leśnym za miejscowością Klempicz, spłynęliśmy do ruin Wilczego Młynu około 6km, gdzie po krótkiej hamakowej drzemce i posiłku wróciliśmy do parkingu wzdłuż Smolnicy.



Spływ Dojcą i spotkanie z wilkiem.

W piątek wieczorem spotykamy się nad Jeziorem Kuźnickim na biwaku „Port Starych Kapitanów”. Piękne leśne miejsce – chociaż w lecie jest tutaj podobno bardzo tłoczno. Rozbijamy się przy samym jeziorze, rozpalamy ognisko i rozkładamy hamaki, opracowując plan na kolejny dzień. Postanawiamy zostawić samochody na biwaku i rano pieszo ruszyć nad Dojcę.

Żółtym szlakiem dochodzimy do mokradeł i jeziorka „Piekiełko”. Liczymy na to, że stan wody będzie na tyle wysoki, że mokradła pokonamy na packraftach. Niestety woda w lesie już opadła, dlatego decydujemy się na dalszy trekking do mostku nad Dojcą.

Rozkładamy packrafty i rozpoczynamy spływ. W tym miejscu Dojca płynie dosyć blisko drogi, jednak szybko od niej odchodzi, dzięki czemu słyszymy tylko ptaki i zatapiamy się w dzikiej przyrodzie. Rzeka nie jest szczególnie wymagająca. Eksplorujemy małe strumienie i mokradła zasilające Dojcę. Dopływamy do Jeziora Wioska. Tutaj natrafiamy na ślepe odnogi Dojcy, a zarośla uniemożliwiają dalszy spływ. Musimy się cofnąć w górę rzeki i przenieść packrafty brzegiem jeziora. Pojawia się problem, ponieważ jezioro otoczone jest pasem bagien. Próbujemy układać pomost z gałęzi, jednak droga przez bagna jest zbyt długa, a wilgotne drewno załamuje się pod nami.

Grzesiek wpada na pomysł, żeby przejść po packraftach. Wsiadamy do jednego packrafta, a drugiego przerzucamy do przodu. Tą czynność powtarzamy kilkanaście razy docierając bezpiecznie do jeziora. Ujście Dojcy znajduje się na zachód od Jeziora Wioska. Zastanawiamy się, czy strumień ledwo oznaczony na mapie będzie spławny. Jednak rzeka okazuje się tu całkiem głęboka i nie ma żadnych przeszkód, więc mamy chwile relaksującego spływu. Dalej krótka przenoska przy spiętrzeniu wody, a później przyjemna kaskada i nieco szybszy nurt. Dopływamy do miejscowości Nowy Młyn, gdzie planowaliśmy zakończyć spływ. Tutaj na moście znajduje się początek znakowanego szlaku kajakowego Dojcy. Postanawiamy popłynąć dalej, aby zobaczyć jeszcze rezerwat Bagno Chorzemińskie. Dojca znowu zmienia swój charakter na piękną leśną rzekę. Wychodzimy przy drewnianej platformie widokowej i składamy packrafty. Trekking powrotny rozpoczynamy w okolicach rezerwatu, wchodząc później na żółty szlak, który prowadzi do jeziora, z którego rano rozpoczynaliśmy przygodę. Po drodze robimy przystanek nad pięknym leśnym jeziorem Brajec. Tutaj zapada zmrok i wydaje nam się, że to koniec przygód na dzisiaj. Teren robi się bardzo górzysty jak na tą część Polski i na dalszej trasie występują spore przewyższenia.

W lesie, w odległości około 100 metrów, dostrzegamy parę oczu, która odbija światło z naszych czołówek. Zachowanie zwierzęcia jest bardzo dziwne, ponieważ nie ucieka tylko nas obserwuje. Ze słabego światła wyłania się szary kontur wilka. Chociaż nie spodziewamy się żadnego ataku, Grzesiek profilaktycznie sięga po gaz, a ja łapię drewnianą gałąź, którą znajduję pod nogami.

Chwila jest magiczna, ponieważ zwierzę stoi nieruchomo wpatrując się w dziwne postacie, które niewiadomo skąd pojawiły się w nocy w głębokim lesie. Po chwili zwierzę spokojnie odchodzi w swoją stronę, a my do końca szlaku spoglądamy co jakiś czas za siebie. Przygody nad Dojcą na długo pozostaną w mojej pamięci 🙂 Polecam!