Wystarczy zaledwie 2-3 godziny, aby przy samej granicy Wrocławia zakosztować packraftowej przygody. To jeden z atrakcyjniejszych odcinków Widawy, którego długość to 4km (spływ możemy kontynuować Odrą). Przy moście Pęgowskim, znajduje się wygodne wejścia na rzekę, z tablicą informacyjną i sporo miejsc do pozostawienia samochodu. Widawa na tym odcinku miała tylko jedną przenoskę i dosyć słaby nurt. Przy samym ujściu Widawy do Odry, możemy wysiąść zarówno na południową jak i północną stronę rzeki. Jeżeli chodzi o powrót, zdecydowanie bardziej rekomenduje powrót od strony południowej, ponieważ północna strona, to również dojazd do kopalni. Na końcu Widawy, mamy piękną łąkę z widokiem na Odrę i drzewa, które pozwalają na rozwieszenie hamaka. Tutaj znajdują się również atrakcyjne szlaki rowerowe, dlatego Widawa jest idealna dla bikeraftingu. Polecam!
Cześć. Witaj w kolejnym odcinku podcastu – Packrafting i Bikerafting, tam gdzie kończy się ląd.
Przez kilknaście lat swojego życia uprawiałem tradycyjne kajakarstwo, windsurfing i żeglarstwo. Od dobrych kilku lat moje aktywności na wodzie zdominował jednak packrafting.
Doświadczenie kajakowo- żeglarskie bardzo przydaje się w packraftingu, jednak po pewnym czasie pływania na packrafcie zauważyłem, że mam również pewne nawyki, które w packraftingu nie są mi już potrzebne.
Przez kilka lat niepotrzebnie walczyłem z tymi nawykami i dzisiaj chciałbym podpowiedzieć Ci jak przeskoczyć ten etap i pozbyć się mentalności tradycyjnego kajakarza. Ona oczywiście nie jest niczym złym, ponieważ w kajakarstwie jest potrzebna, ale w packraftingu już niekoniecznie.
Jeżeli zapytasz osoby uprawiających packrafting z jakim jednym słowem kojarzy im się ta aktywność, to większość osób odpowie: „wolność”. Tutaj warto przytoczyć osobę Timothy Snydera. Jest to amerykański historyk i profesor Yale, który w swoich książkach i wykładach często definiuje wolność. Jego definicje można przełożyć na każdą dziedzinę życia w tym do packraftingu. Jednym z głównych przymiotów wolności wg. Snydera jest nieprzewidywalność.
W packraftingu na tą nieprzewidywalność możemy sobie pozwolić. Osoby początkującej w packraftingu z mentalnością kajakarza, chcą obstawić trasę spływu samochodami.
Ogromną zaletą packraftingu jest wolność przemieszczania się, więc spróbuj z niej skorzystać. Nie planuj gdzie konkretnie dopłyniesz. Możesz nawet przepłynąć nawet bardzo krótki odcinek. Spróbuj jednak przespacerować się w trasie powrotnej, nawet gdyby taka wycieczka była bardzo krótka. Możesz wrócić również autobusem, pociągiem, stopem czy komunikacją miejską, ale zachowaj tutaj pewną elastyczność. Twój mały packraft nie stanowi ograniczenia dla żadnego środka transportu tak jak kajak, jednak dla pełnej przygody zdecydowanie rekomenduję Ci spacer.
Pozostając jeszcze przy Snyderze, warto zwrócić uwagę na to czym nie jest według niego wolność.
Zaprzeczeniem wolności jest ciało siedzące w fotelu, rozpraszające swoje emocje przed ekranem. Snyder często powtarza, że aby zobaczyć prawdziwą perspektywę trzeba wyjść na zewnątrz, odkrywać nowe miejsca i poznawać nowych ludzi. Dlatego jeżeli nie masz planów nawet na krótkie popołudnie, znajdź najbliższy zbiornik i przepłyń się po nim. Snyder nawet tak dobitnie mówi o tym, że władze chcą, żeby twoje ciało flaczało w fotelu, a emocje rozpraszały się przed ekranem.
Wróćmy jednak do mentalności kajakarz i packraftowca. Osoba z mentalnością kajakarza najczęściej po spływie zapyta Cię ile kilometrów przepłynąłeś. Nie będzie miało dla niej znaczenia, że np. płynięcie zajęło Ci 7km, a spacer 15km, bo po drodze zwiedzałeś bunkry, lub przepłynąłeś 4km, ale później przez 5 godzin chodziłeś po zamku w Malborku.
To tylko przykłady moich spływów, gdzie pokonana odległość nie miała znaczenia. Zdarzył mi się również wypad z packraftem na rzekę Kończak, który była całkowicie wyschnięta i nie przepłynąłem nawet 1km. Jednak wypad ten uważam za bardzo udany i zapamiętam go do końca życia, ponieważ w drodze powrotnej spotkałem wilki. Podsumowując, dla osób z mentalnością packraftowca odległość nie jest najistotniejszym elementem spływu.
Oczywiście nie neguję sportowego podejścia do spływu, bo również tak możemy spływać packraftem, jednak sam cenię sobie dodatkowe aktywności, jak np. obserwacja przyrody.
Osoba z mentalnością kajakarza wybierze szlak kajakowy i będzie unikała długich przenosek. Packraftowiec założy na ramię swojego packrafta, odkryje mały strumień w którym nigdy wcześniej nie było jednostki pływającej. Wejdzie też na chwilę na jeziorko w środku lasu, aby z tej perspektywy poobserwować przyrodę.
Pod tym względem Packraftowcy mają wiele do odkrycia – W Polsce mamy kilka tysięcy strumieni rzek i jezior. Packraft, dzięki swojej lekkości i łatwości transportu, otwiera możliwości eksploracji takich dzikich zakątków.
Osoba z mentalnością kajakarza, musi dużo wcześniej zaplanować swój spływ. W packraftingu decyzję o spływie można podjąć w 5 minut wyciągając packrafta z bagażnika swojego samochodu i mając do dyspozycji zaledwie kilkadziesiąt minut.
Kajakarze często planują jedną długą wyprawę raz w roku, najczęściej w wakacje, aby to przedsięwzięcie do strony logistycznej miało większy sens.
Aby przeżyć przygodę nie musisz wyjeżdżać bardzo daleko. Zgadzam się z tym, że podróżowanie na dalekie odległości, choć ekscytujące, może być również źródłem stresu i pochłaniać znaczną część naszego cennego czasu wolnego. W tym kontekście, packrafting oferuje atrakcyjną alternatywę, pozwalając na odkrywanie piękna przyrody tuż za rogiem naszego domu.
Na koniec podcastu chciałbym jeszcze raz pokreślić, że mentalność kajakrza czy packraftowca, to nie są jakieś złe cechy, tylko są wręcz wymagane do uprawiania danej aktywności. W podcaście chodziło mi tylko o to, że jeżeli posiadasz już packrafta, to możesz pozwolić sobie na większą wolność podróżowania. Możesz to robić również znacznie częściej i blisko domu.
Do zobaczenia na szlaku, cześć!
Spływ możemy rozpocząć w miejscowości Brzóza, przy moście. Tutaj znajduje się również łąka, z której startuje większość komercyjnych spływów. Do tego miejsca prowadzi dobrej jakości polna droga, która rozpoczyna się około 300 metrów za mostem (bliższy wjazd jest obecnie zamknięty).
Jeżeli chcemy zrobić krótszy wariant trasy, samochód możemy zostawić w Ryczywole, na końcu spływu, przy moście i dojść do miejscowości Rogożek.
Najlepszym rozwiązaniem będzie jednak spływ z rowerem, ponieważ rzeka nie ma żadnych przeszkód, a nurt „dowiezie” nas nawet do Wisły.
O samej Radomce na tym odcinku nie można napisać wiele. To czysta przyjemność płynięcia w otoczeniu zieleni bez żadnych przeszkód.
Aby urozmaicić sobie trochę spływ, zbadałem również dopływ Radomki – Strugę Bobrownicką. Nurt w strudze praktycznie nie występuje, dlatego spokojnie możemy płynąć w górę tej małej rzeczki. Po drodze napotkamy jednak przeszkody, które wymagają przenosek w zabagnionym terenie. Towarzyszy temu bardzo specyficzny zapach, więc tą przygodę polecam tylko dla koneserów gatunku.
Ogromną atrakcją przyrodniczą na spływie jest Rezerwat Dęby Biesiadne, który już z poziomu rzeki robi duże wrażenie. Pod ochroną jest tutaj 220-letni starodrzew dębowy z dużym udziałem grabu i przyległe łęgi.
Gdybym miał ze sobą rower, zdecydowałbym się na płynięcie dalej do Wisły. Jednak bez roweru trekking powrotny przekroczyłby 20km, dlatego spływ zakończyłem w Ryczywole przy moście, gdzie znajduje się wygodne, piaszczyste wyjście z wody, miejsce na ognisko i parking.
Tutaj też dopadł mnie deszcz, który straszył mnie przez cały dzień spływu. Jednak kiedy pod mostem złożyłem packrafta i napiłem się kawy, deszcz przestał padać, więc bez przeszkód mogłem spacerować w górę rzeki.
Rozpocząłem trekking czerwonym szlakiem (brak oznaczeń), do Rezerwatu Dęby Biesiadne, który koniecznie musicie zobaczyć. Czerwony szlak jest tutaj przerwany, dlatego wzdłuż granicy rezerwatu powróciłem do czerwonego szlaku, a później do miejscowości Chodków. Kawałkiem szlaku Świętego Jakuba, ścieżką rowerową „Pętla Kozieniecka”, poboczem drogi i lasem dotarłem do samochodu. Wyszło 16 km wodą i 14 km lądem.
Po drodze miły lokales sam zaproponował mi podwózkę, jednak spacer sprawiał mi tak dużą przyjemność, że zdecydowałem się dojść o własnych siłach do samochodu. Dzięki temu w rękach i nogach wybiło mi 30 km czystego i klasycznego packraftingu. Bosko!
Spływ Świdrem rozpocząłem w Woli Karczewskiej, przy jazie. Nieco bliżej placu zabaw, mamy bardzo wygodne wejście do rzeki.
Trafiłem akurat na akcję sprzątania rzeki i sam mogłem trochę pomóc, ponieważ przy Świdrze stoją specjalne kubły przeznaczone na śmieci i nie musimy pływać z nimi na większe odległości. Niestety, tych śmieci w okolicy rzeki jest sporo, bo jesteśmy bardzo blisko dużej aglomeracji. Pod każdym innym względem Świder zachwyca i byłem zaskoczony, że tak blisko Warszawy znajduje się naturalnie meandrująca rzeka, do której dosłownie wlewa się zieleń. Spływ urozmaicają nam niewielkie bystrza i przeszkody w nurcie rzeki. Na trasie do Rudki trafiłem tylko na jedno powalone drzewo, które musiałem obejść. Przepłynięcie 9km, uwzględniając przerwy, zajęło mi około 3 godzin.
Kolejne zaskoczenie, to świetnie oznaczony niebieski szlak, który prowadzi nas przez rezerwat przy samej rzece. Jest on bardzo urozmaicony a jedną z większych atrakcji na jego trasie, jest wisząca kładka nad Świdrem. Trasa powrotna 8km, to około 2 godzin spokojnego marszu.
Świder, to świetne miejsce do uprawiania packraftingu zarówno pod względem spływu, jak i powrotu pięknym niebieskim szlakiem. Jeżeli każdy z nas zabierze ze sobą trochę śmieci po drodze, to Rezerwat Świder może być jednym z najpiękniejszych naturalnych miejsce w okolicy Warszawy – polecam!
Moim głównym celem spływu była Olza. Niestety, koryto Olzy jest uregulowane, dlatego do swojej przygody postanowiłem dodać przygraniczne Meandry Odry, które wyjątkowo na tym odcinku zbliżone są do naturalnego koryta pierwotnej rzeki.
Przygodę rozpocząłem na parkingu w Zabełkowie, z którego prowadzi czerwony szlak do wieży widokowej i Pomnika Przyrody “Meandry Odry”. Po około 2km trekkingu napompowałem packrafta i spłynąłem Odrą do schronu turystycznego po czeskiej stronie “Na Widoku”. Wyjście z wody jest tutaj dosyć trudne, ponieważ mamy wysoką skarpę, dlatego polecam zrobić to trochę wcześniej.
Po złożeniu packrafta powędrowałem w górę Olzy czerwonym szlakiem i ścieżką rowerową przy rzece. Później ponowne napompowanie packrafta i spłynąłem Olzą około 6km do przystani kajakowej w Zabełkowie, gdzie kawałek wcześniej Olza zasila Odrę. Olza to uregulowana rzeka, którą spływ uprzyjemniają małe bystrza z których jedno, przedstawione na filmie, wlało mi trochę wody do packrafta. Ostatni etap mojej przygody, to trekking powrotny do parkingu (około 2km).
Proponowane trasy świetnie nadają się na bikerafting, ponieważ przy rzekach biegną ścieżki rowerowe, a w nurcie Olzy i Odry nie spotkałem żadnych powalonych drzew, utrudniających spływ.
Cześć! Witaj w kolejnym odcinku podcastu „Packrafting i Bikerafting – tam gdzie kończy się ląd”.
Po ostatnich odcinkach technicznych, chciałbym dzisiaj poruszyć nieco luźniejszy temat, a mianowicie porozmawiać o kolorach packraftów.
Jednak wcześniej chciałbym opowiedzieć Ci krótką historię.
Od kiedy zacząłem pływać na kajakach, a później na packraftach, od wtedy też zawsze zachwycałem się zimorodkami. Ich niebiesko turkusowe ubarwienie przyciąga wielu fotografów, a przeciętna osoba, która nie pływa na packrafcie lub kajaku może nie spotkać tego ptaka przez całe życie. Kolorowe zimorodki wyglądają tak egzotyczne, że dzieci potrafią pomylić je z papugami i niektórym trudno wręcz uwierzyć, że taki ptak żyje w Polsce.
Kiedy zaczynasz pływać packraftem i zachowujesz ciszę na czystych rzekach, bo takie rzeki lubią zimorodki, możesz je spotkać nawet kilka razy podczas jednego spływu. Są to zwierzęta terytorialne, które bytują na około 3 kilometrowym odcinku rzeki. O bytowaniu zimorodków w danym miejscu, dowiesz się również z norek w kształcie gruszki, które najczęściej występują w skarpach przy rzece.
Zimorodki jako drapieżniki mają wyjątkowo dobry wzrok. Kiedy zbliżysz się do nich na odległość około 50 metrów uciekają, najczęściej wzdłuż odcinka rzeki, dzięki czemu za chwilę spotkamy je najprawdopodobniej ponownie.
Kiedy kilka lat temu, kiedy płynąłem na packrafcie wypożyczonym do testów, stało się coś dziwnego. Podpłynąłem do zimorodka na odległość około 2 metrów, a ten nie uciekł. Pomyślałem wtedy, że ptak ten musi być chory lub bardzo stary. Potem sytuacja z zimorodkiem powtórzyła się i zacząłem zastanawiać się czy nie ma to związku z zielonym packraftem, którym wtedy pływałem. Jednak wtedy byłem przekonany, że zwierzęta nie widzą dobrze kolorów.
Zacząłem to dokładnie sprawdzać i okazało się, że ptaki, a szczególnie zimorodki, bardzo dobrze rozróżniają barwy. Dodatkowo nawet zwierzęta, które nie dostrzegają dobrze kolorów, widzą ich intensywność i kolory typu niebieski, żółty lub czerwony w dużych ilościach nie są dla nich naturalne.
Ostatnio płynąc z kolegą na zielonych packraftach, również doświadczyliśmy zimorodka na wyciągnięcie ręki i to przy dwóch jednostkach. Z taką sytuacją na czerwonym czy żółtym packrafcie nie spotkałem się nigdy wcześniej w ciągu kilkuset spływów.
Możliwość obserwacji zwierząt z bliższej odległości jest jedną z głównych przyczyn, dla której zdecydowałem się na zielony kolor w swoim packrafcie.
Właśnie w dzisiejszym podcaście chciałem opowiedzieć Ci o tym, dlaczego warto posiadać zielonego packrafta mieszkając i pływając głównie po rzekach i jeziorach w Polsce.
Zacznijmy jednak od drugiej strony. Kiedy kolorowy packraft będzie wskazany?
Wtedy kiedy zamierzamy pływać wyłącznie po białej wodzie i obawiamy się rozłączenia z naszą jednostką. Łatwiej znaleźć kolorowego packrafta w dole rzeki niż packrafta w kolorze zielonym.
Kolorowego packrafta będzie również łatwiej zauważyć dla innych większych jednostek np. barek towarowych. Jednak packraft nie jest stworzony do pływania po rzekach, na których pływają duże jednostki, a jeżeli zdarzy nam się płynąć w towarzystwie większych statków, możemy wyróżnić się za pomocą np. jaskrawej kamizelki asekuracyjnej.
W Polsce kolorowe packrafty wybierane są również przez pewien mit, który jest trochę zafałszowanym obrazem packraftingu. Kiedy wpiszemy w wyszukiwarkę słowo związane z packraftingiem, obrazy i wideo w dużym procencie zdominuje packrafting górski.
To bardzo mylny obraz tej aktywności, szczególnie w Polsce. Ponieważ packrafting górski to zaledwie 1-2% spływów. Większość z nas pływa przygodowo, po rzekach nizinnych i jeziorach.
Warto przypomnieć, że w Polsce mamy około 10 tysięcy jezior i rzek.
Ile jest trudniejszych odcinków górskich? Można policzyć je na palcach jednej ręki i to przy wysokim stanie wody. Zresztą packrafting w swoim założeniu miał pomagać w docieraniu do niedostępnych miejsc. Dopiero później zaczął być adoptowany do spływów typowo górskich.
Oczywiście każdy może pływać jak chce i na czym chce, jednak ten mylny obraz packraftingu dla początkujących wprowadza trochę zamieszania. Część osób boi się packraftingu, ponieważ zdjęcie osoby w packrafcie, która wykonuje dropa z kilkumetrowego wodospadu budzi skojarzenia: „fajnie, ale to nie dla mnie”.
Fałszywy obraz packraftingu, który nieco odstrasza początkujących dopełnia tzw. „kogutowanie”, które wynika z większej popularności relacji ze spływów koncentrujących się na ilości przepłyniętych kilometrów, trudnych sytuacjach czy pływaniu w bardzo dalekich miejscach.
Artykuły i posty z dreszczykiem emocji, budzą większe zainteresowanie niż relacja ze spływu łatwą rzeką. Jednak połączenie tego typu przekazu ze stwierdzeniem, że tylko to stanowi prawdziwą przygodę i wyprawę, może nieco zbić chęć na packraftingu u osób początkujących, którym wydaje się że packrafting to trudna aktywność, dostępna dla zaawansowanych kajakarzy.
Mam jednak dla Ciebie bardzo dobrą wiadomość. Ponieważ packrafting to bardzo młody sport, każdy jest w nim początkującym i cały czas odkrywamy w nim nowe rzeczy.
Packrafting nie jest elitarnym sportem dla wybranych tylko jest również dla Ciebie bez względu na poziom trudności jaki chcesz sobie dostarczyć. Możesz pływać po małym jeziorze za Twoim domem, albo wybrać rzekę tzw. „piątkę”, czyli górską rzekę z bardzo wysokim poziomem trudności.
Możesz przepłynąć 1km, a później przez pięć godzin leżeć w hamaku. Moje dzieci pływały na packafcie mając 4 lata i mam nadzieję, że sam będę uprawiał packrafting, kiedy dobiję do setki.
Nawet na bardzo łatwym spływie stajesz się kajakarzem, packraftowcem, zdobywcą i odkrywcą. Packrafting jest dosłownie dla każdego, a jeżeli ktoś twierdzi inaczej lub nie odczuwa przyjemności z pływania np. po jeziorze lub zdobywania drugi raz tej samej rzeki, to jest to sprawa tej osoby.
Po tym krótkim wstępie i wytłumaczeniu, że packrafting jest dla każdego, a spływy górskie stanowią tylko mały procent tej aktywności, możemy powrócić do dzisiejszego tematu i przedstawieniu argumentów przemawiających za wyborem zielonego koloru packrafta.
Tak jak wspomniałem wcześniej – zielony packraft blenduje się z otoczeniem leśnym, co zmniejsza szanse na przestraszenie zwierząt. Przykładowo ptaki posiadają dobrze rozwinięte widzenie wielobarwne, widząc wiele kolorów. Wilki, dziki, sarny i większość innych zwierząt leśnych w Polsce mają ograniczone widzenie kolorów, zazwyczaj widząc głównie odcienie szarości i niebieski.
Jednak ich widzenie w odcieniach szarości jest zwykle bardzo wrażliwe, co pomaga im w orientacji w lesie i w wykrywaniu zagrożeń, dlatego nawet słabo widoczna czerwień, może być dla tych zwierząt drażliwa. Warto również wspomnieć, że owady nie lubią zielonego, natomiast przyciąga je kolor czerwony.
Kolejna zaleta zielonego packrafta, to znacznie łatwiejsza możliwość ukrycia się przed ludzkim wzrokiem podczas dzikiego biwakowania np. w lesie czy na wyspie. Taka jednostka, zmniejsza również ryzyko przyciągnięcia uwagi osób poszukujących okazji do kradzieży.
Badania psychologiczne wykazują, że zieleń jest kolorem kojarzonym z harmonią, równowagą i spokojem, co może sprzyjać redukcji stresu i poprawie nastroju, dodatkowo zielony packraft stwarza przyjemne tło dla obserwacji przyrody.
Kolejną zaletą zielonego packrafta jest fakt, że jednostki w kolorach np. czerwonej lub żółtej są bardziej podatne na odbarwienia, co prowadzi do szybszego utraty intensywności koloru. Jaskrawe kolory mogą być również wymagające w kwestii konserwacji, gdyż plamy i zabrudzenia są bardziej widoczne niż na ciemnych packraftach.
Zielony packraft ma również zalety w fotografii. Jako kolor o umiarkowanej jasności może zmniejszać odbicia słońca, co minimalizuje efekt prześwietlenia. Zielony wpływa również pozytywnie na estetykę zdjęć i filmów z podróży, gdyż nie staje się kolorem dominującym na leśnym tle. Wyjątkiem może być sytuacja w której rzeczywiście packrafta chcemy pokazać jako główny obiekt.
Kilka słów podsumowania: Kolorowe packrafty mogą lepiej sprawdzić się na białej wodzie i trudnych spływach. Ale nawet wtedy możemy wyróżnić się, poprzez założenie jaskrawej kamizelki asekuracyjnej, czy odpowiedniego kombinezonu.
Natomiast zielone packraft znacznie lepiej wpasowują się w przyrodę, przez co nie są drażliwe dla zwierząt i umożliwiają lepszą ich obserwację. Dzięki zielonym packrafom możemy zachować dyskrecję podczas np. leśnych biwaków. Dlatego jeżeli nastawiasz się na obserwację przyrody i leśne przygody polecam packrafta w kolorze zielonym.
Na koniec tego podacstu chciałbym wszystkim przypomnieć, że mamy wiosnę i jest to jeden z najlepszych okresów do pływania na packrafcie.
Po pierwsze mamy jeszcze wysoki stan wody, czyli nawet te mniejsze rzeki nadal są dostępne i nie są porośnięte roślinnością, która przeszkadza nam w spływie.
W lesie nie mamy jeszcze praktycznie komarów i one nie przeszkadzają nam w spływach i w trekkingu powrotnym.
Na szlakach kajakowych, co prawda odbywają się już pierwsze spływy, ale są one bardzo nieliczne i w małych grupach, przez co nikt nie będzie Ci przeszkadzał.
Kolejnym argumentem za tym, że warto wybrać się właśnie teraz nad rzekę jest fakt, że wszystko zaczyna kwitnąć.
Dlatego jeżeli jeszcze nie zacząłeś sezonu packraftowego, a wielu z nas pływa przez cały rok, zachęcam Cię, abyś zrobił to właśnie teraz.
Dziękuję za uwagę i do zobaczenia na szlaku- cześć!
Głównym celem mojej przygody było dotarcie do jeziorek położonych na terenie “zanocuje w lesie”, które przez nadleśnictwo Bolesławiec zostały opisane w następujący sposób: “Obszar najdalej wysunięty na północ w naszym nadleśnictwie. Teren raczej dla koneserów aniżeli nowicjuszy. Wszędzie daleko ale bliżej natury i ciekawy teren. Obszar rekomendujemy raczej dla zaprawionych wędrowców aniżeli dla nowicjuszy leśnego nocowania, jednak mile widziani jesteście Wszyscy”. Dodatkowo obszar ten posiada wyznaczone MUO, czyli miejsca używania ognia.
Plan był dosyć prosty: spłynięcie fragmentem Kwisy od Ławszowej, a później dotarcie nad leśne jeziorka, ciepły posiłek przygotowany na ognisku i relaks na hamaku. W Ławszowej znajduje się mała przystań kajakowa z pomostem. Aby na nią wjechać, trzeba wybrać mniej intuicyjną drogę pod mostem (skręt w prawo).
Kwisa, która miła być tylko dodatkiem do przygody, kawałek za Ławszową, okazała się piękną dziką rzeką. Jedynym minusem były śmieci zebrane z brzegów, po wysokim stanie wody. Kwisa jest rzeką górską, jednak na tym fragmencie wszystkie bystrza są bardzo łatwe do spłynięcia. Przy samej Ławszowej mamy kawałek uregulowanego koryta, które później zmienia się w naturalne meandry. W wysokich piaskowych zboczach swoje gniazda mają zimorodki. W naturalnym korycie występują również piaszczysto/kamieniste plaże, które w lecie będą idealnym miejscem do kąpieli. Woda jest bardzo czysta i warto zabrać maskę do nurkowania.
Trudno mi było opuścić Kwisę na jej najładniejszym fragmencie. Najpierw przez mały las, później przez ogromną łąkę, a następnie prze dukty leśne dostałem się do jeziorek “Smolarnia Dolna”. Tutaj na pięknym, małym półwyspie rozpaliłem ognisko, a później rozwiesiłem hamak. Później pozostał już tylko trekking do parkingu w Jeziorach, gdzie pozostawiłem swój samochód. Po drodze odwiedziłem również pozostałości po starych miejscowościach i poniemiecki cmentarz już w samych Jeziorach.
Na Kwisę szybko wrócę, aby poznać jej pozostałe fragmenty.
Kiedy przyjechałem na swój ulubiony odcinek Małej Panwi zobaczyłem, że w jej dopływie Lublinicy, jest ponadprzeciętny poziom wody. Ta mała rzeka kusiła mnie już nieraz, jednak teraz zrobiła to skutecznie. Postanowiłem spłynąć przynajmniej małym jej fragmentem, od okolic miejscowości Liszczok.
Lublinica okazała się rzeką bardzo mocno zwałkową. Wysokie brzegi i bobry spowodowały, że na tym krótkim odcinku mamy około dziesięciu przenosek, a w niektórych miejscach wyjście z koryta rzeki jest dosyć trudne.
Po wpłynięciu do Małej Panwi, powalone drzewa nie torowały mi już trasy i na jednej z piaszczystych wysepek zrobiłem sobie przystanek na odpoczynek w hamaku i ciepły posiłek. Pływanie po Małej Panwi bez natłoku turystów, to czysta przyjemność. Na szlaku spotkałem jedynie kajakowego kolegę, z którym odświeżyłem znajomość i umówiłem się na wspólny spływ. Trekking powrotny do Zawadzkiego odbyłem już po zapadnięciu zmroku, dobrze sobie znanym szlakiem.
Lublinicę polecam jedynie dla fanów mocnej przygody :), a Małą Panew dla wszystkich – to jedna z najładniejszych rzek południowej Polski.
Smortawa przepływa przez Stobrawski Park Krajobrazowy i wydawało mi się, że ten odcinek rzeki będzie najciekawszy. Niestety, rzeka w parku jest prawie w całości uregulowana, ale mało urozmaicony spływ zrekompensował mi spacer przez piękny sosnowy las.
Przygodę rozpocząłem na leśnym parkingu w pobliżu miejscowości Dobrzyń, skąd udałem się w okolice Rezerwatu Borucice, gdzie znajdują się zbiorowiska łęgowe. Tutaj napompowałem packrafta i spłynąłem Smortawą, zwiedzając przy okazji leśne dopływy, które przez wysoki stan wody okazały się spławne. Rzeka posiada bardzo dużo zwałek, z trudnym wyjściem na zabagniony lub dosyć wysoki brzeg.
Atrakcyjność lasu w Stobrawskim Parku Krajobrazowym doceniają również bushcraftowcy, ponieważ trafiłem na kilka przygotowanych schronów.
Kiedy nasz grupowy kolega, Krzysiek, opublikował zdjęcia kilkusetletnich dębów w okolicy Rogalina, trudno było mi uwierzyć, że tak magiczne miejsce znajduje się w Polsce.
Pływanie między drzewami zawsze robi ogromne wrażenie, a tutaj możemy pływać wśród kilkusetletnich dębów. W tym roku przez wyjątkowo wysoki stan wody jest do tego najlepsza okazja.
Do Rogalina przyjechałem w piątek w nocy. Samochód zaparkowałem na parkingu przed Pałacem. Zabrałem czołówkę, kamerę termowizyjną i przy lekkim mrozie ruszyłem w teren, aby sprawdzić gdzie w następnym dniu rozpocząć spływ.
Okazało się, że praktycznie cały obszar w okolicy Warty jest zalany i starorzecza są obecnie połączone z głównym nurtem rzeki. Postanowiłem położyć się spać, aby rano przywitać słońce już na packrafcie.
Rano okazało się, że słońce schowane jest za chmurami, ale brak wschodu został wynagrodzony przez niezwykle intensywny śpiew ptaków. Zachwycony łęgami i po odwiedzeniu kilku wysepek, dopłynąłem do parku pałacowego, który postanowiłem odwiedzić. Nieświadomie wszedłem tam jeszcze przed jego otwarciem, nie wykupując dodatkowo biletu.
Trochę byłem zdziwiony tym, że tak piękne miejsce w sobotę odwiedzam sam. Wróciłem do packrafta i pływając po kolejnych rozlewiskach i w górę lekkiego nurtu, dopłynąłem do sosnowej wysepki, gdzie przygotowałem sobie posiłek, po którym zasnąłem na półgodzinną drzemkę w hamaku.
Kiedy się przebudziłem poznałem przesympatyczne małżeństwo, które przepływało na kajaku w okolicy „mojej” wyspy. Przy okazji Piotrek wyciągnął drona i nakręcił dla mnie kilka ujęć z lotu ptaka – za co bardzo dziękuję!
Po wypiciu gorącej herbaty jaka pozostała mi w termosie, popłynąłem w stronę Warty, aby inną drogą powrócić do miejsca rozpoczęcia spływu. Chciałem jeszcze trochę nacieszyć się widokiem łęgów, ale za godzinę zamykano galerię pałacową, którą również chciałem zobaczyć. Znajduje się tam największe gabarytowo dzieło Jana Matejki – Joanna d’Arc. Później jeszcze raz spacer po parku – tym razem już z biletem i w dużo większym towarzystwie innych turystów. Po powrocie do samochodu okazało się , że parking na którym spędziłem całą dobę, również jest płatny (chociaż nie ma takich oznaczeń). Po zakupie biletu parkowego i opłaceniu parkingu pod koniec mojej przygody, z Rogalina mogłem wyjechać z czystym sumieniem :).
Jeżeli nie macie packraftowych planów na najbliższy weekend, to bardzo polecam Dęby Rogalińskie. Tak wysoki stan wody nie zdarza się tutaj częściej niż raz na kilka/kilkanaście lat. Wystarczy wspomnieć, że na terenie Parku Krajobrazowego w Rogalinie znajduje się największe w Europie skupisko pomnikowych drzew, liczące ok. 2000 dębów. Najstarszy z nich – Dąb Rus ma ponad 800 lat!